Nie uświadczysz tu miliardowego blichtru. Amerykańska centrala Wal-Martu składa się z grupy niskich budynków przy czteropasmowej autostradzie na północnym zachodzie Arkansas. Jest oddalona o setki kilometrów od najbliższego dużego miasta. Z Little Rock, stolicy stanu, trzeba do niej jechać przez trzy i pół godziny. A jednak pełni nadziei producenci ciągną ze wszystkich zakątków świata, by próbować sprzedać tu swoje wyroby. Odbywa się to w boksach z pleksi ustawionych wzdłuż „korytarza dostawców”. W tych po spartańsku urządzonych biurach zasada niskich kosztów jest zauważalna na każdym kroku: w świetlicy dla pracowników zrobiona z kartonowego pudełka skarbonka zaprasza do płacenia za kawę i herbatę napisem: „Napoje nie są darmowe”.
Nabijanie kabzy
To w tych okolicach, na rynku skromnego miasteczka Bentonville, założyciel Wal-Martu Sam Walton otworzył w 1951 r. sklep dyskontowy Walton’s Five and Dime. Sklep ten – dziś jest tu muzeum – dał początek prawdziwemu imperium handlowemu, na które składa się 8,1 tys. placówek w 15 krajach, generujących roczne przychody w wysokości 401 mld dolarów. Przy kapitalizacji na poziomie 201 mld dolarów Wal-Mart jest wart tyle, co PKB Nigerii.
Cztery spośród dziesięciu najbogatszych osób w Ameryce to członkowie mało obecnej w mediach rodziny Waltonów, która nadal kontroluje 40-procentowy pakiet akcji w spółce. W portfelu firmy znajdziemy zarówno supermarkety w Stanach Zjednoczonych, jak i osiedlowe sklepy w Brazylii, sklepiki w Meksyku, brytyjską sieć supermarketów Asda i japońską Seiyu. Wal-Mart kupuje znaczną część produktów od tanich dostawców z Chin. Organizacja China Labour Watch (CLW) szacuje, że gdyby Wal-Mart był państwem, zajmowałby siódme miejsce na liście największych partnerów handlowych Pekinu (tuż przed Wielką Brytanią), wydając na chińskie produkty ponad 18 mld dolarów rocznie.