Przypomnijmy, że dwa miesiące wcześniej, 12 stycznia ukazał się wpis pod znamiennym tytułem „A New Approach to China” (Nowe podejście do Chin). Google zaniepokojony trwającymi od ponad miesiąca atakami hakerskimi pochodzącymi z Chin stwierdził, że coś z problemem trzeba zrobić. Skoro przestrzeganie chińskich reguł (jedną z nich jest poddanie cenzurze udostępnianych przez portal Google.cn treści) nie chroni przed chińskimi atakami, to nie warto się naginać i lepiej przypomnieć sobie o pryncypiach.
Kierownictwo Google wystosowało swoiste ultimatum, deklarując że dłużej nie będzie stosować cenzury na chińskim rynku, a jeśli nie podoba się to władzom w Pekinie, to trudno, najwyżej Amerykanie spakują walizki i pozbawią blisko 100 mln chińskich internautów dostępu do swoich usług. Od początku wiadomo było, że takiego rozwiązania nie chcą ani Chińczycy, ani Google. Chińskie władze zdają sobie sprawę, że Google jest istotnym narzędziem wspomagającym budowę w Chinach społeczeństwa wiedzy - to za sprawą usług takich jak Google Scholar chińscy uczeni mają ułatwiony dostęp do globalnych zasobów nauki. Poza tym, mimo że użytkowników Google jest jak na chińskie warunki stosunkowo niewielu, to jednak tworzą oni elitę intelektualną o niebagatelnych wpływach politycznych.
Z kolei Google wycofując się z Chin musiałby przyznać prestiżową porażkę na najszybciej rozwijającym się i już największym pod względem liczby użytkowników rynku internetowym na świecie. Biznes w Chinach nie idzie Amerykanom najlepiej i ustępują mocno lokalnym rozwiązaniom, jak Baidu, mimo to Pekin ciągle wart jest mszy. Nic więc dziwnego, że przez ostatnie dwa miesiące trwała chińska gimnastyka, by twórczo połączyć zasady z wymogami życia. W końcu udało się wymyślić salomonowe rozwiązanie, zwane w skrócie „jeden Google, dwa systemy”. Google po prostu przenosi swoje serwery do Hong Kongu, który stanowi część Chin, ale obowiązują w nim inne prawa, niż w reszcie kraju. W Hong Kongu nie trzeba np. cenzurować internetowych treści. Google będzie więc nadawał z domeny google.com.hk, kwestię ewentualnej cenzury pozostawiając samym Chińczykom.
Pozostała część biznesu, tzn. dział sprzedaży oraz zespól zajmujący się badaniami i rozwojem ma pozostać w Chinach centralnych. Problem w tym, że to eleganckie rozwiązanie nie spodobało się Pekinowi. Chińskie władze uznały, że Google popełnił błąd, a biegli w czytaniu takich oświadczeń Chińczycy szybko zrozumieli sugestię. I tak najwięksi operatorzy telefonii komórkowej zastanawiają się, czy nie zrezygnować ze współpracy z amerykańską firmą. Teraz wszystko w rękach chińskich władz, które z jednej strony nie chciałyby wygonić Google’a, z drugiej jednak strony nie mogą pozostawić bez odpowiedzi doznanego upokorzenia. W sumie powstała nieciekawa mieszanka interesów, emocji i zasad. Takie mikstury mają tę właściwość, że jeśli zbyt mocno nimi potrząsać, wybuchają w najmniej odpowiednim momencie.