– Paszport mam w domu, dowód osobisty w Berlinie, gdzie pracuję. Kiedy jadę na weekend do Poznania, wsiadam do pociągu na berlińskim Banhofie, jakbym jechał do Puszczykówka czy Kościana, i nawet nie sprawdzam, czy zabrałem dokumenty – przyznaje Adam, zatrudniony w dużym niemieckim banku. Kontrole w pociągu zdarzają się, ale funkcjonariusze polskich i niemieckich służb mają wprawne oko, bezbłędnie rozróżniają białe kołnierzyki od kandydatów na nielegalnych imigrantów: obywatele państw trzecich z wizą Schengen mogą przebywać na terytorium strefy 90 dni w ciągu pół roku.
Gdy wsiądzie się do pociągu w Przemyślu, można dojechać do Porto w Portugalii bez kontroli, bez indagowania po co, do kogo, w jakiej sprawie. Kiedy Polska nie była jeszcze w strefie Schengen, a państwa starej Unii już doświadczały dobrodziejstwa wspólnego obszaru, można było – podróżując choćby po Francji – wjechać na terytorium Belgii czy Niemiec nawet nie spostrzegłszy, że przekracza się granicę. Zimny prysznic następował dopiero w Cieszynie, gdzie do odprawy paszportowej przy wyjeździe i wjeździe do kraju trzeba było odstać w kolejce.
W czerwcu 1985 r. Francja, RFN, Belgia, Holandia i Luksemburg podpisały w Schengen porozumienie o stopniowym znoszeniu kontroli na wspólnych granicach i zasadach swobodnego przepływu osób – obywateli państw sygnatariuszy, pozostałych państw Wspólnoty Europejskiej oraz obywateli państw trzecich. Postanowienia konwencji wykonawczej podpisanej w 1990 r. weszły w życie 26 marca 1995 r., zostały włączone do traktatu amsterdamskiego.