Lider prawicy 46-letni Viktor Orban, który już raz był premierem (1998–2002), święcie wierzył, że wróci do rządów po pierwszej kadencji socjalistów. Tak wskazywały prognozy. Cztery lata temu w dniu wyborów spokojnie grał w piłkę, kiedy dowiedział się, że socjaliści prowadzą. Zrozumiał, że należy zaostrzyć grę.
Media ujawniły wtedy przemówienie premiera Ferenca Gyurcsanya na zamkniętym zebraniu z posłami socjalistów, na którym przyznał, że cała kampania wyborcza była oparta na kłamliwych obietnicach, a kraj znajduje się w dramatycznej sytuacji. Orban zażądał natychmiastowej dymisji rządu i wyprowadził politykę na ulicę. Zwołany więc przemienił się w trwającą tygodniami blokadę parlamentu, zaatakowano siedzibę węgierskiej telewizji, polała się krew. A każde święto narodowe, obchodzone oddzielnie przez zwalczające się partie, stawało się okazją do ulicznych starć. Węgry podzieliły się jak nigdy. Opozycja domagająca się dymisji premiera osiągnęła cel po trzech latach. Gyurcsany wreszcie ustąpił.
Ale FIDESZ nie chciał brać władzy, czekał na wybory. Powstał więc technokratyczny rząd kierowany przez bezpartyjnego Gordona Bajnaia, który wprowadził konieczne restrykcje, oddalił perspektywę bankructwa. W ostatnich miesiącach wyszło też na jaw szereg skandalicznych afer korupcyjnych, z największą w budapeszteńskiej komunikacji miejskiej, która zasłynęła z wysokopłatnych fikcyjnych zleceń dla rządzącego establishmentu.
Na wybory czekano więc jak na zbawienie, aby wreszcie doczekać się konkretnego programu naprawy. I rzeczywiście, mimo zniechęcenia, jakie ogarnęło węgierskie społeczeństwo, do urn w pierwszej turze wyborów poszło aż 65 proc. uprawnionych do głosowania! FIDESZ już w pierwszej turze zapewnił sobie 53 proc. mandatów i wszystko wskazuje, że uzyska konstytucyjną większość dwóch trzecich głosów, a więc będzie mógł rządzić samodzielnie.
Socjaliści ledwie przekroczyli 7 proc. i po 20 latach w zasadzie przestali być liczącą się opozycją. Zniknęły z parlamentarnej powierzchni dwie partie, które były sprawczymi siłami demokratycznych przemian: Węgierskie Forum Demokratyczne oraz Związek Wolnych Demokratów, z którego ramienia Gabor Demszky od 20 już lat jest burmistrzem Budapesztu. Ich miejsce zajęły dwie nowe siły polityczne.
Nowy ruch społeczny
Ultraprawicowej, nacjonalistycznej partii O Lepsze Węgry, nazywanej w skrócie Jobbik, jeszcze rok temu nikt nie dawał większych szans na miejsca w parlamencie. W kilka miesięcy później jednak zdobyła pierwsze mandaty do europarlamentu, a obecnie uzyskała 6,7 proc. poparcia i posiada już 26 mandatów poselskich, zaledwie dwa mniej niż socjaliści. Radykalne hasła walki ze złodziejstwem komuchów, nieróbstwem Romów i żądaniem powołania żandarmerii, która wreszcie wprowadziłaby porządek, znalazły spore poparcie.
W dodatku Jobbik dysponuje zbrojnym ramieniem w postaci paramilitarnej Węgierskiej Gwardii. Otwarcie nawiązującej czarnymi mundurami do przedwojennych, faszyzujących organizacji. Jobbik wszedł więc na krajową scenę polityczną, ale otrzymał mniejsze poparcie, niż liczył.
Absolutnym zaskoczeniem stało się natomiast przekroczenie 5-proc. progu wyborczego przez zupełnie nowy ruch społeczny: „Chcemy innej polityki” (LMP). Utworzyli go młodzi ludzie, którzy mają dość politycznych przepychanek. Zarejestrowali się zaledwie na dwa miesiące przed wyborami. Nie wybrali i nie chcą mieć żadnego prezesa. Tym ruchem o zabarwieniu ekologicznym, wzywającym do poszanowania interesów państwa ponad lewicowo-prawicowymi podziałami, kieruje trójka rzeczników. Ich niemianowanym liderem okazał się 39-letni prawnik Andras Schiffer. Poparła ten ruch głównie młodzież oraz inteligencja. I już mają pięć mandatów. Ich głos będzie więc słyszalny!
Zwłaszcza w sytuacji, która czeka wkrótce Węgry. FIDESZ w swoim programie naprawy oprócz koniecznych restrykcji ekonomicznych, zmniejszenia biurokracji oraz liczby ministerstw, liberalizacji przepisów mających wyzwolić inicjatywę społeczną, zapowiada bowiem również rozliczenie popełnionych przez poprzednią ekipę nadużyć. Włącznie z postawieniem winnych przed Trybunałem Stanu. To może chwilowo rozładować nastroje, ale z pewnością nie na długo.
Przed II turą
Wybory parlamentarne na Węgrzech odbywają się w dwóch turach w 176 jednomandatowych okręgach. W pierwszej turze zostają wybrani kandydaci, którzy otrzymają 50 proc. plus jeden głos. Jednocześnie wszystkie oddane głosy sumuje się i dzieli na listy partyjne, z których do parlamentu wchodzi 210 posłów. W drugiej turze, która odbędzie się 24 kwietnia, dokonuje się wyboru posłów w tych okręgach, gdzie nie wyłoniono ich w pierwszej turze – już zwykłą większością głosów. W sumie w jednoizbowym parlamencie zasiada 386 posłów.