Marek Ostrowski: – Jak się pan czuje w kraju, który nie ma elektrowni jądrowej?
Luis Echávarri: – Agencja Energii Jądrowej [NEA, powołana i pracująca przy Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju – OECD] skupia 28 państw, z których tylko 17 ma elektrownie atomowe, pozostałe 11 żywo interesuje się programami atomowymi. Z nimi także współpracujemy. Polska nie ma elektrowni, ale rząd jest zdeterminowany, by ją uruchomić.
To zajmie sporo czasu.
W dodatku nie wiadomo dokładnie ile, bo w rozwijaniu energetyki jądrowej nie można pójść na skróty: 2020 r. to najbliższy możliwy termin. Przez pierwsze 4–5 lat trzeba przygotować wiele zmian w prawie, przebudować infrastrukturę, wybrać miejsce i technologię, którą się zastosuje, wreszcie przygotować projekt. Sama budowa zajmie kolejne pięć lat.
Polska stoi teraz przed wyborem wykonawcy, rozpoczyna przedsięwzięcie, na którym wielu będzie mogło bardzo dobrze zarobić. Co może nam pan doradzić?
Nie angażujemy się w dyskusje handlowe, doradzamy, jak rozwinąć program, ale nie jaką technologię wybrać. Z prostych powodów: nie jesteśmy przedsięwzięciem komercyjnym i z naszych państw członkowskich pochodzą firmy sprzedające technologie jądrowe. Musimy zachować daleko idącą neutralność.
Jak więc kraj bez doświadczenia może dobrze wybrać?
Radziłbym, aby rząd zawarł umowę z niezależną firmą inżynieryjną, niezaangażowaną w popieranie żadnej z rozważanych ofert, która pomoże przeprowadzić analizy, dokonać wyboru technologii, a także wykaże zalety i wady każdego rozwiązania.