Myślisz, że Paryż to Champs-Elysées, wieża Eiffla, Luwr, Notre-Dame? Zapomnij. To nie jest Paryż. Paryż jest czarno-biały, żółto-niebieski. Ma twarz Elvisa i mima z czerwonym nosem. Jest spadającym z dachu strusiem i uśmiechniętym kotem. Jest tajemniczą dziewczyną, która zalotnie unosi czarną sukienkę.
Jeśli w XIX w. artystyczne serce Paryża biło na Montmartre, potem na Montparnasse, to teraz z pewnością bije w Belleville. To tam, w XX dzielnicy, są trzy ulice: Rue Dénoyée, rue Ramponeau i rue de l’Ermitage – gdzie ściągają grafficiarze z całego Paryża, bo tylko tu miasto toleruje graffiti i nie czyści murów, gdy zapadnie noc. To w Belleville merostwo przygotowało zeszłego lata festiwal sztuki ulicy i trasę wzdłuż najciekawszych malowanych murów swojej dzielnicy.
I to właśnie w Belleville można spotkać białego i czarnego. Biały jest szczupły i dużo się rusza. Tańczy na ulicy, jeździ na żyrafie albo wspina po ścianie hotelu przy Saint-Germain des Prčs. Czarny to bałaganiarz, żyje w swoim świecie. Gdy jedzie rowerem, wypada mu walizka. Biegnie za latawcem i wypuszcza z ręki czerwony balon.
A jeszcze nie tak dawno temu...
Avignon, 1981 r. Festiwal sztuki „Midi et demi”. Pewien artysta wykonuje performance. Cały maluje się na biało. W tym samym czasie w Paryżu, w mieszkaniu na rue de la Mare, pewien informatyk czyta swojemu pięcioletniemu synkowi Olivierowi komiks Winsora McCaya „Mały Nemo w krainie snów”, który na początku XX w. ukazywał się w niedzielnym wydaniu „New York Herald”.