Salsa, tequila, karnawał, Guevara, telenowela, Macondo, mańana, kokaina, Shakira... – każdy, spytany o pierwsze skojarzenie z Ameryką Łacińską, wskazałby coś zupełnie innego. Ale dzisiaj świat patrzy na ten kontynent nie tylko ze względu na bogactwo jego kultury, cel fascynujących podróży czy okrucieństwa tyranów. W Ameryce Łacińskiej od ponad dekady dzieją się rzeczy niezwykłe. Ryszard Kapuściński mówił, że ten region jest laboratorium przyszłości świata. Dziś eksperyment latynoamerykański wchodzi w kolejną ważną fazę.
Ameryka Łacińska wrze i kipi. W polityce szuka własnej drogi, niezależnej od potężnego sąsiada z północy. W ekonomii próbuje pogodzić wzrost gospodarczy ze sprawiedliwością społeczną, rozwijać się w taki sposób, by zmniejszyć obszary biedy na kontynencie. W Ameryce Południowej te pytania, zasadnicze dla naszego czasu, stawiano sobie już przed globalnym kryzysem i wcześniej zaczęto znajdować na nie odpowiedzi. Niektóre z tych eksperymentów budzą entuzjazm, inne wywołują kontrowersje. Jednego tamtejszej polityce nie można jednak zarzucić: bezczynności.
Od końca lat 90. wyborcy w Ameryce Łacińskiej zaczęli dawać zielone światło lewicującym reformatorom, głoszącym krytykę neoliberalizmu i amerykańskiej dominacji. Każdy z tych nowych przywódców próbował na swój sposób i z różnym powodzeniem prowadzić politykę, której beneficjentami są ludzie ubodzy. Bo Ameryka Łacińska to region ludzi biednych i wielkich kontrastów między tymi, którzy mają wszystko, a tymi, którzy nie mają nic. Nowi liderzy opierają się Wujowi Samowi, który zawsze rozdawał karty w ich okolicy.