Dopiero 86 dni po eksplozji na platformie wiertniczej Deepwater Horizon inżynierom koncernu BP udało się wreszcie zatkać szyb w Zatoce Meksykańskiej. Po wielu nieudanych próbach zdołali osłonić ujście odwiertu stalową kopułą, a następnie wpompować do szybu kilka ton tzw. płuczki wiertniczej, cieczy przypominającej gęste błoto, która wepchnęła ropę z powrotem do złoża. Ujście zabetonowano, jednocześnie trwają prace nad dwoma odwiertami awaryjnymi, które mają wgryźć się w główny szyb po bokach i umożliwić jego ostateczne zamknięcie. „Długa bitwa z wyciekiem nareszcie dobiega końca” – ogłosił 4 sierpnia Barack Obama, który z powodu katastrofy naftowej od tygodni tracił poparcie w sondażach.
Ale prawdziwe zaskoczenie przyniósł tego samego dnia amerykański Zarząd Oceaniczny i Atmosferyczny (NOAA). W raporcie przygotowanym w sam raz na zatkanie szybu rządowa agenda ogłosiła, że 74 proc. ropy z wycieku nie stanowi już zagrożenia ekologicznego – została albo zebrana, spalona i rozpuszczona podczas akcji ratunkowej (33 proc.), albo sama wyparowała, rozpuściła i rozproszyła się w wodzie (41 proc.). Szybkość, z jaką znika plama ropy w Zatoce Meksykańskiej, zakrawa na cud, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę dramatyczny ton doniesień z ostatnich tygodni – opowieści o najgorszej katastrofie ekologicznej w dziejach, końcu rybołówstwa w Luizjanie i czarnych plażach w Alabamie. Tragedia odwołana?
Matka Natura z odsieczą
Wielu uczonych uważa, że w raporcie NOAA więcej jest rządowej propagandy niż rzetelnej nauki. W miarę pewne są szacunki zanieczyszczeń usuniętych przez ratowników. Pozostałe wyliczenia obciążone są olbrzymim marginesem błędu, bo brakuje pełnej wiedzy o procesach zachodzących w wodzie. Podczas akcji oczyszczania zastosowano na przykład rekordowe ilości – blisko 7 mln litrów – tzw.