W przeciwieństwie do Europy muzułmanie w USA nie czują się izolowani w etnicznych gettach, asymilują się dobrze i do 11 września 2001 r. mieli poczucie bezpieczeństwa. Do niedawna nie słychać było o problemach z meczetami – od 1970 r. ich liczba wzrosła z ponad 100 do ok. 2 tys., a w przeliczeniu na liczbę wyznawców islamu jest ich znacznie więcej niż w krajach zachodnioeuropejskich, z wyjątkiem Niemiec. W USA nie zakazano budowy minaretów jak w Szwajcarii. Muzułmanie we Włoszech zazdroszczą swym amerykańskim współwyznawcom, gdyż w wielu włoskich miastach od lat nie wolno im postawić ani jednego meczetu. W Ameryce tylko nieliczne z nich stały się trybuną islamskiego ekstremizmu, lecz skutecznie zajęło się nimi FBI. Większość imamów głosi islam umiarkowany i otwarty na dialog z innymi religiami.
Do tego nurtu należy imam Feisal Abdul Rauf, założyciel Cordoba Initiative, zrzeszającej także chrześcijan i żydów, sponsora kontrowersyjnego meczetu na Manhattanie. Syn egipskiego duchownego-sufity, który prowadził w Nowym Jorku ośrodek promujący ekumenizm, Rauf kontynuuje jego działalność. Sufizm to mistyczny odłam islamu, kładący nacisk na przesłanie miłości i tolerancji, przez co uchodzi za herezję w oczach fundamentalistów, którzy atakują jego liderów i świątynie. Po 11 września 2001 r. Rauf potępił zamachy, choć wyrwało mu się też, że polityka USA ponosi za nie część odpowiedzialności (chodziło o poparcie CIA dla ibn Ladena w czasie okupacji Afganistanu przez ZSRR). W porozumieniu z rządem amerykańskim jeździł na Bliski Wschód, gdzie głosił konieczność ugody, co budziło podejrzenia, że jest agentem Wielkiego Szatana. Jak na ironię akurat on stał się obiektem ataków, kiedy ogłosił plan wzniesienia ośrodka islamskiego z meczetem na Manhattanie.
Kula śniegowa
Problem w tym, że meczet ma stanąć dwie przecznice od Ground Zero, gdzie 2800 osób zginęło w zamachu dokonanym w imię Allaha. Podniosła się burza protestów. Czy Niemcy ośmieliliby się zbudować swój ośrodek koło terenów obozu Auschwitz-Birkenau? Albo Japończycy świątynię shintoistyczną w Pearl Harbour? Zaprotestowały rodziny ofiar 9/11, żydowska Liga Przeciw Zniesławieniom i prominentni politycy Partii Republikańskiej. Konserwatywny komentator Charles Krauthammer nazwał pomysł „świętokradztwem” i „prowokacją”. Do oporu wezwała idolka prawicy Sarah Palin. Były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich oświadczył, że meczet byłby „jak swastyka koło Muzeum Holocaustu” i sugerował, że stanie się bazą islamskiego ekstremizmu. „Ameryka przeżywa islamistyczną ofensywę kulturalno-polityczną obliczoną na zniszczenie naszej cywilizacji” – powiedział Gingrich, profesor historii na uniwersytecie.
Na początku sierpnia nowojorska komisja ochrony zabytków dała meczetowi zielone światło, zezwalając na zburzenie stojącego na działce budynku. Popierający projekt burmistrz miasta Michael Bloomberg oświadczył, że chodzi o zagwarantowaną w konstytucji wolność religii. Przyznał, że rozumie uczucia rodzin i mieszkańców metropolii, ale podkreślił, że nie można kapitulować przed bigoterią, ignorancją i nienawiścią do islamu. Tych samych argumentów używają dziesiątki liberalnych publicystów i polityków. Ci ostatni twierdzą, że rezygnacja z meczetu byłaby propagandowym zwycięstwem Osamy ibn Ladena, którzy zawsze utrzymywał, że Ameryka walczy z islamem. Mimo to sprawa rosła jak kula śniegowa. Chór obrońców meczetu spotkał się z równie masową ripostą. Nikt nie kwestionuje prawa imama Raufa do jego budowy, gdzie mu się podoba, odpowiadali krytycy Park 51, jak nazywa się formalnie inicjatywa.
Nie chodzi o swobodę praktykowania religii, lecz o szacunek dla wrażliwości tych, dla których pamięć masakry z 11 września 2001 r. jest wciąż żywa. Dlaczego działacze z Cordoba Initiative postanowili zbudować meczet akurat tutaj? Nie rozumieją, że wybierając akurat taką lokalizację, zaprzeczają swoim deklaracjom o chęci dialogu i pojednania? Liberalnych promotorów Park 51 zaatakowano jako tych, którzy z wyżyn abstrakcyjnych zasad, aroganckim zwyczajem „oświeconych elit”, odmawiają zwykłym ludziom prawa do oporu przeciw czemuś, czego nie chcą. Powrócił w sporze schemat amerykańskiej „wojny kultur”. Według sondaży od 63 do 68 proc. Amerykanów uważa, że meczet należy budować gdzie indziej. Sprzeciwia mu się taki sam odsetek mieszkańców Nowego Jorku.
Pokonamy dżihad
Oliwy do ognia dolał prezydent Obama. Na przyjęciu z okazji rozpoczęcia ramadanu powiedział, że „muzułmanie mają takie samo prawo do praktykowania swej religii jak wszyscy, włącznie z prawem do świątyni na Manhattanie”. Następnego dnia wygłosił jednak oświadczenie sprzeczne z poprzednim: nadal popiera wolność religii, ale „nie wypowiadał się o tym, czy słuszne jest wznoszenie meczetu” we wspomnianym miejscu. Skutkiem tej ekwilibrystyki było potępienie z obu stron – lewica skrytykowała go za wahanie i brak przywództwa, wrogowie meczetu za lekceważenie uczuć narodu. Wkrótce z badań Pew Research Center wyszło, że jedna piąta Amerykanów sądzi, że Obama jest muzułmaninem – dwa razy wyższy odsetek niż rok temu. Wypowiedzi prezydenta sprawiły, że konflikt na dobre przekroczył ramy lokalne, głos o nim zabierają politycy w całym kraju, a republikanie zapowiadają, że wykorzystają go w kampanii przed wyborami do Kongresu.
Spór o meczet nie przebiega jednak ściśle według podziałów partyjnych. Niektórzy czołowi demokraci, jak lider większości w Senacie Harry Reid, stanęli po stronie przeciwników budowy świątyni. A z kolei byli doradcy prezydenta Busha: Michael Gerson i Karl Rove, wezwali republikanów do powściągliwości, przypominając, że Ameryka prowadzi wojnę z terroryzmem, której nie wygra bez pomocy muzułmanów, więc nie należy pogłębiać wrażenia, że kraj choruje na islamofobię. A wrażenie to nie jest bezpodstawne. W Nowym Jorku w sierpniu student szkoły filmowej poranił nożem taksówkarza, kiedy ten powiedział mu, że jest muzułmaninem. W kilku innych miastach blokuje się plany budowy meczetów. W Murfreesboro w stanie Tennessee zablokowali rozbudowę ośrodka islamskiego pod hasłami „Pokonamy dżihad”.
W Temecula w Kalifornii działacze Tea Party, prawicowego ruchu republikanów, protestowali w czerwcu przeciw postawieniu nowego meczetu, a do pikietowania już istniejącego użyli psów (dla muzułmanów zwierząt „nieczystych”). Protestanccy fundamentaliści blokowali budowę meczetu w Oostburg w stanie Wisconsin, choć opór został w końcu przełamany. Wrogowie meczetów nie ukrywają już, że chodzi im o religię i że nie rozróżniają między islamem a ekstremizmem islamskim. Nastroje te – skarżą się muzułmanie – nasiliły się w ostatnich latach. Ich promotorami są wpływowe postaci chrześcijaństwa ewangelikalnego, jak pastor Franklin Graham (syn Billy’ego Grahama), który powiedział, że islam to „religia nienawiści i wojny”. Według sondażu tygodnika „Time”, 46 proc. Amerykanów uważa, że islam bardziej niż inne religie pcha wyznawców do przemocy przeciw innowiercom.
Według innych badań Amerykanie postrzegają muzułmanów jako agresywnych fanatyków dręczących kobiety zgodnie ze wskazaniami szariatu. Nie ma tu znaczenia, że wyznawcy takich przekonań nie za bardzo wiedzą co to szariat, faktem jest powszechna w USA nieufność wobec islamu, rosnąca pod wpływem takich wydarzeń jak strzelanina w zeszłym roku w bazie Fort Hood w Teksasie, gdzie od kul muzułmańskiego oficera zginęło kilkanaścioro żołnierzy, czy próba zamachu terrorystycznego na Times Square w Nowym Jorku, podjęta w maju przez afgańskiego ekstremistę. Być może antymuzułmańskie emocje są też ubocznym produktem ogólnego klimatu społecznego, na który składa się frustracja z powodu wysokiego bezrobocia, co potęguje niechęć do obcych i podskórny niepokój o przyszłość kraju, a także przedłużająca się wojna w Afganistanie.
Obce religie
W dziejach Ameryki inne religie też przyjmowały się z trudem. Mormoni byli obiektem prześladowań – ich przywódcę zamordowano, a wyznawców zmuszono do ucieczki na zachód. Także katolicy długo podlegali dyskryminacji. Jednak nieufność wobec mniejszościowych wyznań często nie była tylko wyrazem ignorancji i przesądów, lecz miała swoje racjonalne podstawy. Poligamia mormonów wywracała do góry nogami porządek społeczny. Katolików uważano za potencjalnych agentów Watykanu, który w XIX w. był wrogiem demokracji, wartości fundamentalnej dla Ameryki. Mormoni znieśli wielożeństwo dostosowując się do norm obowiązujących w USA. Katolicyzm amerykański też ewoluował w kierunku większego pluralizmu i liberalizmu, co przełamało bariery uprzedzeń.
„Tak samo jest dziś z islamem – pisze publicysta „New York Timesa” Ross Douthat. – Ameryka ma prawo domagać się od amerykańskich muzułmanów czegoś więcej poza deklaracjami dobrej woli. Zbyt często muzułmańskie instytucje okazują się związane z ideami lub ugrupowaniami, które większość Amerykanów słusznie uważa za nie do przyjęcia. Zbyt często przywódcy muzułmańscy brzmią dwuznacznie, kiedy prosi się ich o odcięcie się od koncepcji sprzecznych z ideałami wolności”. Autor przypomniał, że nawet imam Rauf, mimo swej pojednawczości, odmówił potępienia Hamasu jako organizacji terrorystycznej. Głosów tego rodzaju przybywa i zaczynają dominować w dyskusji. Nieprzypadkowo: o ile bowiem niemuzułmańscy obrońcy meczetu powtarzają frazesy o „wolności religii” i wyraźnie nie mają już nic do powiedzenia, o tyle ich polemiści stawiają coraz więcej pytań. Nie nowych, ale aktualnych.
Czy podejrzenia, że islam we współczesnej postaci może zachęcać do przemocy, są tylko wyrazem „bigoterii i ignorancji”? Dlaczego współczesny terroryzm to zjawisko niemal całkowicie ograniczone do kręgu tej akurat religii? Czemu duchowni muzułmańscy odrzucają proponowaną przez Watykan zasadę wzajemności, nie zgadzając się na budowę kościołów w krajach islamu? Pytania takie sprowadzają się do sugestii, że islam powinien się unowocześnić, jak kiedyś chrześcijaństwo, aby harmonijnie funkcjonować we współczesnym świecie, a w każdym razie w Ameryce.
Poza Ground Zero
Opozycja wobec meczetu narasta i jego budowa stoi pod coraz większym znakiem zapytania. Nowojorskie firmy budowlane zapowiadają, że odmówią pracy przy jego wznoszeniu. Imam Rauf i deweloper Sharif el-Gamal mówią, że nie przyszło im do głowy, że wybrana lokalizacja może być kontrowersyjna, ale od dłuższego czasu trwają zakulisowe próby przekonania ich, żeby znaleźli inną. Mediacji podjął się gubernator stanu Nowy Jork David Paterson, ale Rauf odrzucił jego propozycję. Z kolejną ofertą rozmów wystąpił katolicki arcybiskup Nowego Jorku Timothy M. Dolan. Przypomniał on papieża Jana Pawła II, który w 1989 r. nakazał karmelitankom wyprowadzenie się z klasztoru w Auschwitz. Poszukując tu pełnej analogii należałoby znaleźć formalnego zwierzchnika nowojorskiego imama, co nie jest możliwe, gdyż islam nie tworzy struktury hierarchicznej jak Kościół katolicki.
Za najbliższy odpowiednik Watykanu w kręgu islamu sunnickiego uchodzi Al Azhar, słynny uniwersytet z meczetem w Kairze, główny ośrodek nauki islamskiej na świecie, promujący jej umiarkowaną wersję. Niektórzy jego duchowni wypowiedzieli się już za przeniesieniem meczetu dalej od Strefy Zero. Nie tylko jawni krytycy projektu uważają, że jest to najlepsze, co imam Rauf może zrobić. Rana po 9/11 jest zbyt świeża. Przeniesienie meczetu – podkreślają – byłoby gestem, którym przekonałby ostatecznie o swej woli pojednania i zrobiłby dużo więcej dla pokojowego dialogu religii niż meczet na obecnie planowanym miejscu.
Pozbawiłby też obiektu ataków zwolenników antyislamskiej krucjaty, których w USA nie brak i którzy mogą jeszcze dojść do władzy. A to byłoby groźne nie tylko dla Ameryki.
Autor jest korespondentem PAP w Waszyngtonie.