Wawrzyniec Smoczyński - Kogo bije dron
Śmierć nadleciała z rozgwieżdżonego nieba. Późnym wieczorem, 4 października, na meczet w miejscowości Mir Ali w Północnym Waziristanie spadły dwa pociski Hellfire. Kilka godzin później pakistański wywiad wydobył spod gruzów ciała siedmiu osób: pięciu Niemców tureckiego pochodzenia i dwóch Pakistańczyków. Według CIA, zabici należeli do komórki terrorystycznej planującej zamachy w europejskich stolicach, przed którymi ostrzegała dzień wcześniej Ameryka. Śmierć zadano im z wysokości kilku kilometrów za naciśnięciem guzika na drugim końcu świata. W mateczniku talibów, na pograniczu afgańsko-pakistańskim, ludzie nauczyli się już rozpoznawać dźwięk samolotów bezzałogowych. Tym razem dźwięk modłów musiał zagłuszyć charakterystyczne brzęczenie silnika.
Ważka z misją
Drones, czyli trutnie – jak nazywają je zdrobniale Amerykanie – z wyglądu przypominają raczej ważki. Podparte na owadzich nogach, skrzydła mają niemal dwukrotnie dłuższe niż kadłub, całość jest zbudowana z lekkich kompozytów. Z przodu, zamiast kokpitu, znajduje się komora naszpikowana elektroniką, z tyłu silnik śmigłowy – odrzutowy byłby za głośny, poza tym przy wysokich prędkościach nie dałoby się śledzić obrazu. Główną bronią dronów jest bowiem podwieszona z przodu kamera – bez niej nie byłoby wiadomo, do czego strzelać. Reaper, najnowszy model na stanie amerykańskiego lotnictwa, może unieść 14 rakiet powietrze–ziemia typu Hellfire lub cztery „ognie piekielne” i dwie ćwierćtonowe bomby. CIA woli starsze, za to długodystansowe Predatory (patrz ramka).
Przez dwa lata rządów Obamy samoloty bezzałogowe stały się głównym narzędziem wojny w Afganistanie. Tylko w tym roku amerykańskie drony wykonają czterokrotnie więcej misji niż w ostatnim roku prezydentury George’a Busha. Początkowo służyły jedynie do zwiadu, dziś za ich pomocą tropi się grupy podkładające przydrożne ładunki wybuchowe, zabija sprawców ataków na konwoje NATO i likwiduje ich dowódców. Tym ostatnim zajmuje się CIA, posyłając Predatory coraz dalej w głąb Pakistanu, gdzie talibowie i członkowie Al-Kaidy czuli się do niedawna bezpiecznie. Od września w Waziristanie trwa bezzałogowa ofensywa lotnicza, mająca wyciąć w pień bojowników, którzy mogliby zagrozić amerykańskim oddziałom. Wszystko przed grudniowym przeglądem sytuacji w Afganistanie.
Pentagon nie może pochwalić się obiecaną przez Obamę redukcją wojsk, więc CIA nadrabia statystykami zabitych terrorystów, przy okazji przenosząc uwagę Amerykanów z brudnej wojny na ziemi na sterylne operacje z powietrza. Niezależnie od propagandy można już śmiało powiedzieć, że drony są największą zdobyczą technologiczną wojny w Afganistanie i przełomem w technice bojowej. W tym roku Pentagon po raz pierwszy kupi więcej samolotów bezzałogowych niż załogowych, działają już pierwsze bazy lotnicze, przeznaczone wyłącznie dla dronów, a same maszyny zawędrowały do sektora cywilnego: w Stanach nieuzbrojone Reapery obserwują pożary lasów i patrolują granicę z Meksykiem, a u wybrzeży Somalii tropią łodzie piratów.
Ich najważniejszy poligon pozostaje jednak w Afganistanie i Pakistanie. To w tym drugim kraju drony wykonują najbardziej tajemnicze i kontrowersyjne misje na zlecenie CIA. Opierając się na dekrecie Busha z września 2001 r. – tym samym, który zezwolił agencji na prowadzenie tajnych więzień – dokonują prewencyjnych egzekucji domniemanych terrorystów. Po likwidacji aresztów CIA i fiasku procesów przeciwko więźniom z Guantanamo Waszyngton doszedł do wniosku, że zamiast łapać terrorystów, lepiej od razu ich zabijać. Jeszcze kilka lat temu podobne operacje wymagałyby użycia hałaśliwych helikopterów lub myśliwców oraz narażania życia żołnierzy – dziś drony robią to samo po cichu, tanio i bez ryzyka dla pilotów. A przy tym na bez porównania większą skalę.
Dron na dżojstiku
W Afganistanie stacjonuje dziś ok. 200 samolotów bezzałogowych, w tym co najmniej kilka pod rozkazami CIA. Dokładna liczba tych ostatnich nie jest znana, bo oficjalnie agencja nie przyznaje się do posiadania dronów. Typowa misja zaczyna się od wskazówki afgańskiego lub pakistańskiego informatora – może to być trop poszukiwanego terrorysty lub donos o ruchach oddziałów rebelianckich. W Dżalalabadzie lub Kandaharze 20-osobowa ekipa naziemna dobiera odpowiednie uzbrojenie, odpala samolot i wyprowadza go zdalnie na wysokość kilku tysięcy metrów. Wysoko nad ziemią dzieje się rzecz niezwykła: stery drona przejmuje pilot siedzący w jednej z baz w Stanach Zjednoczonych. Reaperami sterują np. dawni piloci F-16 z Creech Air Force Base koło Las Vegas.
Ruchome centrum dowodzenia mieści się w klimatyzowanych kontenerach przy nieużywanym już pasie startowym. Zdalne sterowanie jest możliwe dzięki specjalnej autostradzie teleinformatycznej: z Afganistanu sygnał biegnie przez satelitę do Europy, światłowodem po dnie Atlantyku i dalej do bazy pilotującej, Pentagonu i w drugą stronę do dowódcy polowego na miejscu akcji w Afganistanie. Mimo odległości 20 tys. km, opóźnienie między dżojstikiem a lotką nie przekracza 2 sek. Oprócz pilota maszynę obsługuje jeszcze specjalista od wizji, który śledzi obraz z kamer. W Reaperach rozdzielczość jest tak wysoka, że pilot może odczytać tablicę rejestracyjną z odległości 3 km, a kamery termowizyjne pozwalają ocenić, czy broń w ręku człowieka na ekranie była niedawno używana.
Ale największą przewagą drona nad myśliwcem czy helikopterem jest możliwość śledzenia celu nawet przez dobę – można go doposażyć w dodatkowe zbiorniki z paliwem, a piloci po prostu zmieniają się za sterami. Drony potrafią godzinami lecieć niezauważone za jadącą ciężarówką, wisieć nad podejrzanym budynkiem lub podążać za grupą ludzi. By nacisnąć spust, pilot w Stanach musi dostać zgodę dowódcy w terenie – ten najczęściej wysyła zwiad, by wykluczyć obecność cywilów. Mimo to zdarzają się tragiczne pomyłki, jak ostrzał konwoju z kobietami i dziećmi w lutym tego roku. O ile w Afganistanie Predatory udaremniają bezpośrednie ataki na żołnierzy NATO, o tyle w Pakistanie ich misja polega na odstrzeliwaniu potencjalnych terrorystów.
Zabijanie celowane
Tylko w tym roku drony zabiły w Pakistanie 585 talibów i bojowników Al-Kaidy. Według serwisu Long War Journal, który monitoruje loty bezzałogowe CIA, liczba ataków rośnie: od początku roku było ich 81, z tego 21 tylko we wrześniu. W 2008 r. takich misji było 35. CIA nie wolno zlecać morderstw, więc rząd USA określa te akcje mianem „zabijania celowanego” (targeted killing). Przekonuje, że jest w stanie wojny z Al-Kaidą, a likwidowanie dowódców nie różni się od strzelania do szeregowych na froncie. CIA prowadzi listę osób do odstrzału – w tym trybie zabiła rok temu przywódcę talibów Bajtullaha Mehsuda. Tyle tylko, że wśród 1,3 tys. bojowników uśmierconych w Pakistanie od 2008 r. było zaledwie 14 dowódców wysokiej rangi.
W Stanach legalność „zabijania celowanego” podważono dopiero wiosną, gdy CIA dopisała do swojej listy pierwszego obywatela USA. Chodzi o imama Anwara al-Awlakiego, który przystąpił do Al-Kaidy w Jemenie i nawołuje stamtąd do dżihadu przeciwko swojej dawnej ojczyźnie. Al-Awlaki nie jest niewiniątkiem: korespondował ze sprawcą masakry żołnierzy w bazie Fort Hood, miał zwerbować Nigeryjczyka, który nad Chicago próbował odpalić bombę zaszytą w bieliźnie, na imama powoływał się także autor nieudanego zamachu na nowojorskim Times Square, skazany dwa tygodnie temu na dożywocie. Mimo to w lipcu mieszkający w Stanach ojciec Al-Awlakiego pozwał do sądu Baracka Obamę, szefa CIA Leona Panettę i sekretarza obrony Roberta Gatesa, wnosząc o usunięcie syna z listy.
O zaprzestanie ataków z użyciem dronów zaapelował w czerwcu specjalny sprawozdawca Komisji Praw Człowieka ONZ, stawiając je na równi z zamachami FSB na przywódców czeczeńskich i niedawnym zabójstwem członka Hamasu przez izraelski Mossad. Amerykańskie ataki budzą tym większe kontrowersje, że mimo stosowania precyzyjnej broni giną w nich także przypadkowi ludzie. Według Long War Journal, od 2006 r. w atakach Predatorów w Pakistanie zginęło 104 cywilów, co stanowi 6,8 proc. zabitych – zapewne mniej, niż gdyby te same akcje wykonały myśliwce lub helikoptery, ale o 104 za dużo. Według CIA, ofiar cywilnych było nie więcej niż 30, a większość stanowili członkowie rodzin terrorystów, poniekąd narażani na śmierć przez nich samych.
Problem z dronem
Rząd USA rozważał podobno zaatakowanie z Predatorów siedlisk piratów w Somalii, a nawet baz gangów narkotykowych w Meksyku. Pomysły zarzucono, ale nie ulega wątpliwości, że Pentagon widzi w dronach początek robotyzacji sił powietrznych na wielką skalę. Już teraz armia testuje w Afganistanie nową kamerę, która pozwala śledzić z jednego Reapera 30 celów naraz. W planach jest cała flota nowych modeli – od szpiegów wielkości owada, mogących wlatywać do budynków, aż po duże bombowce zdolne do przenoszenia ładunków między kontynentami. Jak każda innowacja wojskowa, drony zmieniają reguły wojny, bez wątpienia uruchomią też wyścig technologiczny. Talibowie do niego nie staną, ale Chińczycy owszem. Sami Amerykanie, choć są na czele peletonu, mają z dronami problemy.
Do lipca w Iraku i Afganistanie rozbiło się 38 maszyn, dziewięć roztrzaskało się podczas szkolenia pilotów w Ameryce. Jedną z nielicznych sensacji w raportach z Afganistanu, upublicznionych przez WikiLeaks, były fragmenty dotyczące obsługi samolotów bezzałogowych: wychwalana przez Biały Dom amerykańska wunderwaffe dość często się psuje, a gdy dron spadnie z dala od bazy, pilot pozostaje wprawdzie cały i zdrowy w Ameryce, ale w Afganistanie żywi żołnierze muszą odzyskać wrak, najczęściej na terytorium wroga. A ten coraz lepiej radzi sobie z elektroniką – w Iraku szyiccy bojownicy nauczyli się już przechwytywać sygnał wideo z dronów. W lecie ubiegłego roku Amerykanie odkryli nagrania z Predatorów na komputerze jednego ze schwytanych rebeliantów.