Zbudowany na wzgórzu Kapitol góruje nad Waszyngtonem, a jego ogromny gmach przytłacza znacznie skromniejszy budynek Białego Domu. Takie było życzenie Jerzego Waszyngtona – ojcowie założyciele republiki chcieli, by amerykański parlament był potężniejszy od prezydenta. W USA obowiązuje dziś prezydencki system władzy, ale zgodnie z zasadą checks and balances jego władza jest „kontrolowana i równoważona” przez Sąd Najwyższy i Kongres. Ten ostatni, określony w art. 1 konstytucji jako jedyne źródło praw republiki, to „serce i dusza amerykańskiej demokracji”, jak powiedział b. kongresmen Lee Hamilton. Na początku stycznia 2011 r. „na wzgórzu” odbędzie się uroczysta inauguracja: kapelan Kongresu odmówi modlitwę, Izba Reprezentantów wybierze spikera, a Senat przewodniczącego pro tempore, a ci zaprzysięgną nowo wybranych kongresmenów i senatorów. Najpotężniejszy parlament świata rozpocznie urzędowanie.
W XIX w. Kongres uchodził za instytucję ważniejszą od prezydenta, chociaż układ sił między nimi zależał w dużej mierze od okoliczności historycznych i osobowości lokatorów Białego Domu: w czasie wojny secesyjnej nie podlegał np. kwestii najwyższy autorytet Abrahama Lincolna. Już jednak jego następca Andrew Johnson ledwo utrzymał się na stanowisku, kiedy Kongres próbował usunąć go z urzędu – uniknął impeachmentu różnicą raptem dwóch głosów. Władza Białego Domu wzrosła w XX w., szczególnie od prezydentury Franklina Delano Roosevelta i jego New Dealu, który pociągnął za sobą rozbudowę rządu federalnego, a potem w czasie zimnej wojny, kiedy na czoło wysunęły się polityka zagraniczna i bezpieczeństwo państwa. W obu tych dziedzinach prezydent ma więcej do powiedzenia niż parlament, chociaż Senat ratyfikuje traktaty międzynarodowe i Kongres musi udzielić prezydentowi formalnej zgody na prowadzenie wojny.