Prakash Pandita, przewodnik wycieczek po zabytkowym forcie w Jaisalmerze, nigdy nie zakręca kranów w swoim domu. Jak inaczej wiedziałby, że w rurach jest woda? Gdy tylko usłyszy plusk, biegnie co sił po wiaderka, żeby nałapać zapasów na cały dzień. Później przelewa je do specjalnych zbiorników na dachu, dzięki czemu ma „bieżącą” wodę w całym mieszkaniu. W Jaisalmerze, niemal 60-tys. mieście na skraju pustyni przy granicy z Pakistanem, woda płynie z kranów tylko 20–30 min dziennie, zwykle o wschodzie słońca. To dlatego na dachach piaskowo-żółtych domów pełno wielkich, plastikowych zbiorników. Zresztą te zbiorniki to typowy widok w Indiach, od maleńkich wsi po bogate dzielnice New Delhi. Znak, że woda to w Indiach rarytas.
W Bangalore, nazywanym Doliną Krzemową Indii, tylko jedna trzecia miasta ma bieżącą wodę każdego dnia, a w niektórych dzielnicach wielomilionowego Hyderabadu krany pozostają suche przez trzy dni z czterech. Choć i tak kran w mieszkaniu to luksus: nawet w New Delhi jedna czwarta domostw nie jest podłączona do wodociągu. Ich mieszkańcy stoją w kolejkach do publicznych studni. To typowy widok w Indiach: dziesiątki dzbanów i mis poustawianych na ziemi, dziesiątki kobiet w różnobarwnych sari. Czekają i po kilka godzin, aż z osiedlowego kranu popłynie wreszcie woda.
Niektóre z kobiet muszą wstać przed świtem, żeby ustawić się do kolejki: dla tych, co się spóźnią, wody może zabraknąć. Te, które mieszkają poza miastem, muszą czasem przejść nawet 20 km do najbliższego źródła wody pitnej. Nic dziwnego, że zapewnienie wody dla rodziny pochłania kobietom czasem niemal cały dzień. Wiele dziewcząt musi z tego powodu zrezygnować ze szkoły. W slumsach Delhi publiczne krany zapewniają mieszkańcom tylko jakieś 15–18 l wody na osobę na dzień. Według ONZ absolutne minimum, aby człowiek mógł przetrwać, to 20 l dziennie – inaczej skazuje się na bród i choroby.
Ponieważ indyjskie państwo nie jest w stanie zapewnić wszystkim wystarczającej ilości wody, w kraju wyrosły jak grzyby po deszczu firmy rozwożące wodę beczkowozami, przez lokalnych mieszkańców nazywane mafią. Woda, którą oferują, jest często nietestowana, a i tak za napełnienie 10-litrowego dzbana trzeba zapłacić około trzech rupii (19 gr, czyli ponad sześciokrotnie więcej niż za wodę z sieci wodociągowej w Polsce). Niektórzy z robotników najemnych na wodę dla rodziny wydają połowę swojej pensji. Inni, aby uniknąć tak wielkiego wydatku, wiercą dziury w rurach i kradną, ile się tylko da.
Kwaśna woda
Krowy, ciała zmarłych, psie odchody – święta rzeka Ganges nie zachęca do kąpieli. Niestety, Ganges to nie wyjątek. Hinduskie rzeki są zanieczyszczone do tego stopnia, że woda w niektórych, jak np. w Kyrhukhli na wschodzie kraju, jest niemal tak kwaśna jak ocet. Inne, jak choćby Jamuna, jedna z największych rzek subkontynentu, to po prostu ścieki. Najgorszy jest odcinek Jamuny przepływający przez New Delhi: tu normy zanieczyszczeń zezwalające na bezpieczne pływanie w wodzie są przekroczone 100 tys. razy. Jamunę wyczuwa się już z daleka po mdlącym zapachu zgnilizny i siarki, który bardziej kojarzy się z kraterem wulkanu niż rzeką.
Ptaki krążą nad wodą w poszukiwaniu jadalnych odpadków, krowy pasą się na podmokłym, bujnie zielonym brzegu. Ci, którzy odważą się podejść bliżej, mogą zobaczyć na powierzchni bąbelki metanu. Trudno się jednak dziwić stanowi Jamuny, skoro w Delhi większość ścieków spływa prosto do rzeki. 70 proc. zanieczyszczeń w Jamunie to ludzkie odchody. Według norm Światowej Organizacji Zdrowia, aby woda nadawała się do picia, w 100 ml nie powinno dać się wykryć żadnych bakterii z grupy coli. W niektórych próbkach pobranych z Jamuny w dzielnicy Delhi Okhla znaleziono ich 23 mln na 100 ml. Ale problem nie dotyczy tylko rzek.
Lista zanieczyszczeń wody gruntowej w Indiach odpowiada liście chorób, które one wywołują: czerwonka, tyfus, cholera, żółtaczka typu A, leptospiroza.
– W niektóre dni woda w kranach jest cuchnąca i niemal czarna – mówi Prakash Pandita. – I dziwić się, że ludzie skarżą się na bóle w stawach i problemy z zębami? Kiedy jest wesele, zamawiamy wodę mineralną, żeby nie ryzykować, że goście się potrują. Codziennie niemal 2 tys. dzieci poniżej 5 roku życia umiera w Indiach na biegunkę, często wywołaną właśnie brudną wodą.
Na wschodzie kraju wiele studni zatrutych jest arszenikiem. Kiedy ONZ oceniła jakość wody pitnej w 122 krajach, Indie uplasowały się na 120 miejscu. Najlepsze w rankingu okazały się Kanada i Finlandia, Polska zajęła 34 miejsce.
Wyciek z systemu
Indie mają wiele ambitnych i spektakularnych pomysłów, jak zaradzić brakowi czystej wody. Jeden z najnowszych to importowanie tankowcami wody z rezerwuaru Blue Lake na Alasce – 45 mld litrów wody rocznie ma ugasić choć część indyjskiego pragnienia. Kolejny pomysł to łączenie rzek, aby odciągnąć nadmiar wody z podatnego na powodzie wschodu w pustynne regiony kraju. Jednak wielkie plany niewiele dadzą, kiedy woda wycieka z systemu przez tysiące maleńkich dziur, i to często dosłownie. Delhi traci wodę na kolosalną skalę: przez pęknięcia w starych przerdzewiałych rurach, przez nielegalne podłączenia i dziury, które wiercą zdesperowani biedacy, ucieka ponad 40 proc. wody stolicy.
W innych miastach nie jest lepiej. W Bombaju rozpoczęto wprawdzie niedawno pilotażowy program wykrywania wycieków w wodociągach za pomocą georadarów, ale często efekty można by osiągnąć tańszymi metodami. Takimi choćby jak podniesienie słuchawki telefonu. Jeden z mieszkańców Hyderabadu złożył skargę do miejskiego przedsiębiorstwa wodociągów, że woda z pękniętej rury od dwóch tygodni zalewa ulicę koło jego domu i nikt z tym nic nie robi. – Próbowałem dodzwonić się do wodociągów, ale od 10 dni nikt tam nie podnosi słuchawki – mówi. A woda jak się lała, tak się leje.
Marie-Helene Zerah, autorka książki „Woda – niepewne zaopatrzenie w Delhi”, wyliczyła, że w latach 90. nieprzewidywalność dostaw wody kosztowała stolicę Indii 3 mld rupii, czyli ok. 190 mln zł. – Od tamtej pory sytuacja tylko się pogorszyła – mówi. Podczas gdy mieszkańcy slumsów walczą o każdy litr, hinduska klasa średnia marnuje wodę na lewo i prawo. Ponieważ woda jest dostępna tylko od czasu do czasu, łapią jej do zbiorników więcej, niż im tak naprawdę potrzeba. Potem tę niezużytą wylewają, żeby na jej miejsce nalać świeżej, zwłaszcza że woda z wodociągu kosztuje tyle co nic. To stąd średnie zużycie wody w Delhi na mieszkańca wynosi aż 240 l dziennie – ponad 86 proc. więcej, niż zużywa przeciętny Niemiec czy Holender.
Do ostatniej kropli
Kiedy jedzie się z Delhi na zachód w kierunku Pakistanu, zieleń powoli ustępuje miejsca zeschniętej żółci pustyni. Od czasu do czasu jednak monotonny krajobraz przerywa pole bujnej roślinności, sowicie nawadnianych upraw. Co roku Indie wydają niemal 5 mld dol. na subsydiowanie irygacji. Problem jednak w tym, że duża część tych pieniędzy idzie – dosłownie – w błoto. Dalekie od doskonałości prawo i złe zarządzanie powodują, że rolnicy zachęcani są do tego, by uprawiać rośliny w niewłaściwych warunkach klimatycznych.
– Północne Indie nie są regionami, gdzie tradycyjnie uprawia się ryż, a jednak przez ostatnie 30 lat tam właśnie przenoszą się uprawy. Ryż wymaga dużych ilości wody, których w tych częściach kraju brakuje – mówi Bharat Sharma z International Water Management Institute w New Delhi. Zamiast ryżu czy trzciny cukrowej w suchych regionach kraju powinno się uprawiać rośliny dające więcej crop per drop, czyli „zbioru na kroplę”.
Jak na razie jednak częstym widokiem są pozalewane pola, choć nawet ryż nie wymaga aż tyle wody. To, co umożliwia takie marnotrawstwo, to subsydiowana albo wręcz darmowa energia elektryczna: rolnicy wykorzystują ją, by do woli pompować wodę gruntową, której wydobycia prawo praktycznie nie ogranicza. Aż 70 proc. irygowanych pól w Indiach nawadnianych jest właśnie w ten sposób. Cały kraj ssie wodę z ziemi do tego stopnia, że poziom wód gruntowych w niektórych częściach Indii obniża się o ponad metr rocznie. W Bangalore, aby trafić na wodę, trzeba już miejscami kopać studnie o głębokości ponad 300 m.
Zanieczyszczenie i marnotrawstwo wody kosztują Indie krocie. Leczenie chorób wywołanych brudną wodą – niemal 2 mld dol. rocznie. Wartość czasu straconego przez kobiety na staniu w kolejkach po wodę można by przeliczyć na 220 mln dol. rocznie. Bank Światowy prognozuje, że do 2050 r. zapotrzebowanie Indii na wodę przerośnie dostępne zasoby, co odbije się na rozwoju gospodarczym kraju. Zanieczyszczenie i obniżający się poziom wód gruntowych zagraża nie tylko rolnictwu, ale i przemysłowi Indii. I jeśli rząd nie zacznie lepiej zarządzać wodą, importowanie jej z Alaski na pewno nie pomoże.