Do końca czerwca jednym z najważniejszych adresów w Europie jest Gödöllő, 31-tys. miasto leżące 30 km na wschód od Budapesztu. Gödöllő słynie z prężnej akademii rolniczej i letniej rezydencji cesarzy austriackich, największej barokowej budowli w kraju. W dawnej pałacowej ujeżdżalni, w której umiejętności jeździeckie doskonaliła słynna cesarzowa Sisi, bić będzie serce węgierskiej prezydencji, to tu unijni ministrowie podczas nieformalnych spotkań spróbują skoordynować politykę Unii Europejskiej w sprawach zaproponowanych przez węgierskich kolegów.
Gospodarze nie mogą mieć jednak pewności, czy propozycje zostaną w ogóle wzięte pod uwagę. To znaczy, czy zamiast o priorytetach węgierskiego przewodnictwa – tarapatach finansowych Wspólnoty, wzmocnieniu jej konkurencyjności, wstępnych założeniach budżetu po 2013 r., rozszerzeniu Unii, sytuacji Romów w Europie i ważnym z punktu widzenia Polski Partnerstwie Wschodnim – goście nie narzucą dyskusji o rosnącym autorytaryzmie premiera Viktora Orbána. O krępowaniu wolności prasy, kontrybucjach nałożonych na zagraniczny kapitał, ograniczaniu niezależności banku centralnego, sądu konstytucyjnego. I wreszcie planach zmiany samej konstytucji, która Orbánowi i jego partii, prawicowemu Fideszowi, ma zapewnić pełnię władzy na dłużej niż na jedną lub dwie kadencje.
Zła atmosfera
Niepokoje są tym większe, że prezydencja rozpoczęła się w wyjątkowo złej atmosferze. Gdy dwa lata temu Unią rządzili Czesi, czeski politolog Jiři Pehe obrazowo porównał sytuację do autobusu z dwudziestoma siedmioma pasażerami kierowanego przez niedoświadczonego dziewiętnastolatka, który ledwo co dostał prawo jazdy, a czeka go ruchliwa trasa i kilka trudnych skrzyżowań.