Premier Saad Hariri omawiał z Barackiem Obamą trudną sytuację swojego rządu, gdy w Gabinecie Owalnym zadzwonił telefon. Prezydent wysłuchał rozmówcy i powiedział: „właśnie mi powiedziano, że Hezbollah wycofał 11 swoich ministrów i obalił pański rząd”. Kilka godzin później, gdy Hariri był już w drodze do Paryża i Bejrutu, Obama oznajmił publicznie, że Stany Zjednoczone uczynią wszystko, co w ich mocy, aby zapobiec destabilizacji politycznej w Libanie. Były to słowa rzucone na wiatr. W Libanie każde dziecko wie, że policjant świata nie kieruje już ruchem na tym niezwykle ważnym skrzyżowaniu bliskowschodnich dróg.
Skrzyżowanie Chomeiniego z Che Guevarą
W kraju, nazywanym kiedyś Szwajcarią Bliskiego Wschodu, karty rozdaje szejk Hassan Nasrallah, ideolog szyickiego fundamentalizmu i dowódca jedynej na świecie pozarządowej, legalnej armii. Jego kariera rozpoczęła się wraz z dramatycznym wydarzeniem. 2 lutego 1992 r. kolumna samochodów Abbasa al Musawiego posuwała się powoli krętą drogą w stronę miasta Tyr w południowym Libanie. Był pogodny zimowy dzień, gdy na bezchmurnym niebie pojawił się helikopter bojowy Apache z Gwiazdą Dawida na kadłubie. Odpalił tylko jedną rakietę. Pocisk trafił dokładnie w pojazd, w którym siedział przywódca Hezbollahu z żoną i synem. Wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu.
Od tamtego dnia kariera 32-letniego wówczas Nasrallaha już się nie zatrzyma. Jeszcze wczoraj pozostawał w cieniu swego mistrza, który przeprowadził go przez szyickie uczelnie w świętych miastach Kom w Iranie i Nadżaf w Iraku. Musawi, jeden z założycieli Hezbollahu, Partii Boga, a od maja 1991 r. jego sekretarz generalny, uważany był za wybitnego przewodnika duchowego i utalentowanego stratega szyickich bojówek. Ale wkrótce po jego śmierci okazało się, że Nasrallah działa lepiej i skuteczniej niż jego nieżyjący nauczyciel.