Gdy Borys Jelcyn przekazywał władzę Władimirowi Putinowi, mało kto przypuszczał, że dla większości Rosjan właśnie były pułkownik KGB stanie się ikoną dobrobytu i odrodzonej mocarstwowości. Teraz notowania premiera spadają. Według ośrodka socjologicznego Lewada, Putinowi ufa już tylko 44 proc. rodaków, w porównaniu z 80 proc. z czasów hossy surowcowej sprzed kilku lat. Tak wyraźne spadki niepokoją obóz premiera, gdyż władza Putina opiera się głównie na jego osobistej popularności.
Jednocześnie spada też zaufanie do prezydenta Dmitrija Miedwiediewa i w ogóle całej partii władzy, Jednej Rosji, która – zdaniem opozycjonisty Borysa Niemcowa – bez fałszerstw wyborczych nie mogłaby liczyć na więcej niż 20 proc. głosów. Diagnoza Niemcowa jest pewnie przesadzona, ale sygnalizuje zauważalną w Rosji tendencję.
Mimo oficjalnych zapewnień, że Putin pokonał kryzys gospodarczy, a cena baryłki ropy stale rośnie i Rosja znowu jest spokojną przystanią, budżetowi państwa daleko do równowagi. Blisko 10-proc. inflacja zżera podwyżki płac i emerytur, a wartość kapitału, który odpłynął za granicę w ostatnich dwóch latach, przekroczyła 80 mld dol. Władza jest zaskoczona, sytuacja staje się tym bardziej napięta, że w tym i przyszłym roku odbędą się wybory do Dumy i na prezydenta. Zgodnie ze znowelizowaną konstytucją, w 2012 r. prezydent wybrany zostanie na sześć lat, a nie jak dotychczas na cztery, oczywiście także z możliwością powtórnej kadencji. Do tej pory cała intryga, a raczej jej brak, sprowadzał się do bezproblemowego zwycięstwa Jednej Rosji i ponownej prezydentury Putina, tym razem na 12 lat.