Czy demokracja liberalna naprawdę może rozwijać się w państwach muzułmańskich? A może to tylko pobożne życzenia zlaicyzowanych społeczeństw zachodnich. Przedstawiamy dwie opinie: „wschodnią” i „zachodnią”.
Tomasz Zalewski: – Czy ostatnie zmiany w krajach arabskich i upadek autokratycznych i współpracujących z Zachodem reżimów dają nadzieję, że islamscy ekstremiści stracą tam swoje wpływy?
Michael Scheuer: – Wątpię w to. Dziennikarze opisujący rewolucję w Egipcie stali się jej naiwnymi kibicami, zachwycając się młodymi Egipcjanami, którzy porozumiewali się przez Twittera i Facebooka. A to nie była przecież reprezentacja 80-mln narodu, którego połowa to analfabeci. Świeccy demonstranci na placu Tahrir w Kairze to niewielka część społeczeństwa w głęboko pobożnym kraju arabskim. Ibn Laden i jemu podobni liczą, nie bez powodu, że po rewoltach w świecie arabskim wypełnią próżnię władzy, która powstała po obalonych dyktatorach. Następny rząd w Egipcie będzie dużo mniej przyjazny wobec USA niż reżim Mubaraka.
A jednak w czasie rewolucji w Egipcie prawie nie było widać radykalnych fundamentalistów islamskich.
Oczywiście. Co by się stało, gdyby w tłumie demonstrantów pokazały się transparenty: „Islam jest rozwiązaniem” albo „Śmierć niewiernym”? Mubarak by ich rozstrzelał, a USA i cały Zachód zgotowałyby mu owację. Kiedy wypadki toczą się po myśli islamistów, nie muszą ryzykować, aby się na coś takiego narażać. Jeżeli sam Zachód przyczynił się do obalenia najważniejszego sojusznika w walce z radykalnym islamem, po co temu przeszkadzać?