Pan Wiesio, łódzki taksówkarz, zarzeka się, że gdyby był młodszy, to pożegnałby bez żalu swoją taryfę i ruszył do niemieckiego eldorado, które zna dobrze z opowiadań kuzynki – „cztery tysiące euro miesięcznej pensji na rękę, a do tego mieszkanie za darmo, bo socjal płaci”. Tak to wygląda nieraz z polskiej perspektywy: euro miesza się ze złotówką, a marzenie z rzeczywistością.
Eksperci od rynku pracy zarówno z Polski, jak i Niemiec nie przewidują szturmu chętnych. Prognozują raczej, że niewiele się tutaj zmieni. Niemiecki rynek pracy już wcześniej uchylał furtkę dla niektórych pracowników pożądanych przez niemiecką gospodarkę. Według szacunków GUS, w ostatnich latach pracowało tutaj ponad 400 tys. Polaków, z czego połowa w rolnictwie i w gastronomii. Polacy zdobyli sobie opinie pracowników wręcz niezastąpionych przy zbiorach truskawek, ogórków, jabłek, szparagów i winogron. Rokrocznie lokalne telewizje nadają reportaże, w których właściciele plantacji chwalą Polaków, nie kryjąc zaniepokojenia, że wyrosła im konkurencja w postaci wolnych rynków pracy w Anglii, Hiszpanii, Portugalii.
Polacy już pracują
50-letnia Jadwiga z Lubelskiego, która od ponad 10 lat jeździ do swojego „wincera” (właściciela winnicy) nad Mozelę, też przeżyła chwile wątpliwości, gdy miała możliwość lepszego zarobku w Irlandii. Po namyśle dała sobie jednak spokój. W końcu nie jest najmłodsza, Irlandia to jednak ryzyko, a u Klausa stała się – wraz z bratową i kuzynem – częścią jego rodziny.