Zastrzelono go, a nie pojmano. Wykonano wyrok uprzedzając orzeczenie sadu. Nie pokazano dokumentów, że to on. Wrzucono do wody. Więc co naprawdę się stało?
Trzeba przypomnieć, że ibn Laden mieszkał w fortecy tuż obok Akademii Sztabu Generalnego armii pakistańskiej. Nikt z generałów czy choćby sierżantów o tym nie wiedział? Generał Pervez Musharraf mówi z Dubaju, że za jego rządów operacja komandosów amerykańskich na obszarze suwerennego Pakistanu byłaby nie do pomyślenia. Jeśli tak, jeśli Musharraf rzadziłby dalej, to znaczy, że ibn Laden knułby nadal i al-Kaida popełniałaby kolejne ludobójcze zbrodnie. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego działalność sił zbrojnych na terenie obcego państwa jest niedopuszczalna. Ale czy Pakistan to obce państwo? Kto tysiące razy oświadczał, że nie popiera talibów ani terroryzmu? I jak wytłumaczyć obecność najbardziej poszukiwanego terrorysty u samych bram akademii wojskowej Pakistanu? Kraj ten stracił resztki wiarogodności.
Jakie możliwości mieli komandosi amerykańscy? Powiadomić Pakistańczyków, żeby uprzedzili ibn Ladena? Starać się „wyjąć” go z twierdzy, żeby stanął przed sądem? Był uzbrojony. Nie rozstawał się z kałasznikowem. W chwilach ataku, jak ten opisywany dziś we wszystkich mediach komandosi mają ułamek sekundy na zastanowienie się, co robić. Istota sprawy polegała na tym, żeby wyeliminować jednego z największych zbrodniarzy. Żeby już więcej nie zabijał. Gdyby mogli go pojmać, gdyby było to możliwe, zapewne ibn Laden stanąłby przed sądem. Zapewne orzeczono by zgodnie z prawem USA najwyższy wymiar kary. Komandosi skrócili ten proces. Nie należy zakładać, że postąpili samowolnie. Nie wiem, czy rozsądną rzeczą było pokazywanie prezydenta Obamy, jak w towarzystwie swoich współpracowników obserwuje operację. Ważne jest natomiast, że ją nadzorował, że najwyższy autorytet polityczny w państwie kontrolował wszystko, co prowadzi do unicestwienia zbrodniarza, którego poszukiwano od 10 lat płacąc za to miliard dolarów dziennie. Przypomnieć, ilu niewinnych ludzi zginęło w tych poszukiwaniach? To, że nie widzieliśmy rozłupanej czaszki bandyty to i dobrze. Nie widzieliśmy też podrzynania gardła polskiemu geofizykowi. Kto miał widzieć, ten widział. Trzeba wierzyć temu, kto z urzędu musi oglądać takie okropieństwa.
Radować się ze śmierci potwora, który był przecież człowiekiem, nie ma żadnego sensu. Nie będziemy tańczyć na jego trumnie, zwłaszcza że zjadły go już rekiny. Natomiast nierozsądne głosy polityków, także polskich, zapraszają tylko al-Kaidę do rewanżu na n aszym terytorium. Tak już kiedyś zrobił Zapatero, któremu al-Kaida pomogła wygrać wybory. Trochę rozsądku, panowie.