W brązie nie widać koloru skóry. Mundury i czapki te same, tylko usta pełniejsze niż u białych, którzy paradują co roku na polach pod Gettysburgiem. Pomnik afroamerykańskich żołnierzy wojny secesyjnej stoi tuż przy U Street, głównej ulicy czarnego Waszyngtonu, w trzech półkolach leżą stalowe płyty z nazwiskami 209 145 kolorowych Amerykanów, którzy walczyli po stronie unionistów, głównie czarnych. Marcus Dale służył w 102 regimencie piechoty z Michigan, zaczynał jako szeregowy, skończył w stopniu sierżanta. – Oczywiście, że jestem dumna – mówi jego prawnuczka Cynthia Dale, dystyngowana pani po sześćdziesiątce. – Wszyscy myślą, że tylko siedzieliśmy, czekając, aż inni zdejmą nam kajdany. A prawda jest taka, że biliśmy się o wolność.
Do budynku szkoły po drugiej stronie ulicy wprowadza się właśnie Afroamerykańskie Muzeum Wojny Domowej, robotnicy montują nad wejściem ostatnie litery napisu. O czarnych w szeregach armii unionistów mówi się dziś niewiele, za to głośno jest o tych, którzy mieli rzekomo służyć u konfederatów. To nowa śpiewka kilku historyków z Południa, gdzie klęska sprzed 150 lat wciąż budzi emocje. – To byli niewolnicy wysłani na front przez swoich panów – wyjaśnia kurator muzeum Hari Jones. Po chwili dodaje z irytacją: – Jeśli południowcy chcą świętować fakt, że trzymali niewolników i kazali im walczyć w obronie niewolnictwa, niech postawią im pomnik. Niech ogłoszą wszem i wobec, że mieli wiernych niewolników i chcieliby ich też posiadać w dzisiejszym społeczeństwie!