Choć to prezydent Barack Obama zdominował przekaz medialny, do Warszawy zjeżdżają prezydenci większości krajów tzw. Europy Środkowo-Wschodniej. Zaproszono przedstawicielkę Kosowa (jak przyznał minister Radosław Sikorski – na wyraźną prośbę Stanów Zjednoczonych), nie ma jednak prezydenta Rumunii ani Serbii, którzy w ten sposób przeciwko obecności Kosowa protestują. Dlaczego szczyt państw naszego regionu ma już rangę międzynarodową?
Początki
Zaczęło się w Salzburgu w 1993 r., gdzie z okazji festiwalu mozartowskiego spotkali się prezydenci Austrii, Czech, Niemiec i Węgier. Było pożytecznie i miło więc uznano, że warto kontakty na tym szczeblu podtrzymywać. Rok później do Litomyśla zaproszono również prezydentów Polski, Słowacji i Słowenii. To właśnie na spotkaniu w Czechach prezydent Lech Wałęsa powiedział, że „wkrótce na tych terenach powinny powstać Stany Zjednoczone Europy”. Zaproponował też stworzenie harmonogramu zjednoczenia Europy, swoistej listy pokazującej, co zrobiono, co należy zrobić za rok, co za dwa lata. Wtedy mówiono, że trzeba przekonać Europejczyków – tych z Zachodu – o naszej europejskości. Wszyscy uczestnicy określili się jako zwolennicy integracji choć strasznie było do niej daleko. Uwierzyli jednak, że nadchodzą lepsze czasy, że dobre osobiste stosunki, a nawet przyjaźń odgrywają w polityce ważną rolę.
Wtedy o integracji mówiło się wciąż ostrożnie, w wielu wypowiedziach pobrzmiewał sceptycyzm i pewnie nie wszyscy wierzyli, że to się uda. Ale zastanawiano się nad ideą Europy Środkowej w nowej sytuacji geopolitycznej. Nie tworzono oficjalnych dokumentów, ważne było samo spotkanie i nowy powiew, jaki szedł przez Europę.
Wielkie sprawy
Do Kesztheli nad Balatonem w 1995 r.