To wydarzenie bez precedensu. Wprawdzie w niektórych państwach Europy (np. Austrii, krajach skandynawskich) silne lobby antyatomowe skutecznie blokowało inicjatywy budowy elektrowni jądrowych, ale jeszcze żadne państwo nie odważyło się na tak radykalny ruch.
Po niemal całonocnym (z niedzieli na poniedziałek) spotkaniu przedstawicieli partii koalicji rządzącej oraz kanclerz Angeli Merkel, minister ochrony środowiska Norbert Rottgen stwierdził, że do 2022 r. na terenie Niemiec nie będzie już elektrowni jądrowych. Wszystkie zostaną zamknięte. Siedem najstarszych siłowni oraz wadliwa i przysparzająca wciąż kłopotów elektrownia Kruemmel (już nie działająca od 2009 r.), będą wygaszone na trwałe najszybciej, jak to będzie możliwe. Sześć bardziej nowoczesnych wygasną na trwałe do 2021 r., zaś trzy najnowocześniejsze do końca 2022. „To decyzja definitywna” – stwierdził minister Rottgen. Wydaje się, biorąc pod uwagę niezwykle silne i wpływowe ruchy antynuklearne w Niemczech, że w przyszłości raczej nikt raczej nie zdecyduje się tej decyzji zmieniać .
Niemcy postanowili więc zakończyć erę atomową w swoim kraju, mimo, ze zbudowali aż 17 elektrowni i pozyskiwali z nich aż 23 proc. potrzebnej w kraju mocy. Odważyli się na taki gwałtowny ruch, ale pozostaje pytanie – co dalej? Cel jest jasny i już zresztą dość dawno sprecyzowany: należy przejść niemal w całości na energię zieloną. Czy to możliwe? Wydaje się, że w przypadku Niemiec tak. Już dzisiaj Niemcy są w Europie niekwestionowanym liderem wykorzystania odnawialnych źródeł energii; co roku przybywa tam kilka gigawatów (GW) zainstalowanych tylko w farmach wiatrowych. Już obecnie Niemcy mają w tych farmach moc nieprawdopodobnie dużą – 26 GW! (dla porównania: moc potrzebna całej Polsce to 35 GW).