Oslo przykrywa ciągle warstwa kwiatów i wypalonych zniczy. Miasto wygląda jak jedno wielkie warszawskie Krakowskie Przedmieście po katastrofie smoleńskiej. Składanie kwiatów i zapalanie ogni w miejscach publicznych to nowy sposób przełamywania traumy zarówno zbiorowej, jak i indywidualnej, twierdzą etnolodzy, badacze obyczajów i kultury duchowej narodów.
Prawie 200 tys. Norwegów wyległo przed tygodniem na ulice Oslo w hołdzie dla zmarłych. To tak – wziąwszy pod uwagę proporcje ludnościowe Polski i ośmiokrotnie od niej mniejszej Norwegii – jakby prawie cała ludność Warszawy wzięła udział w żałobnej manifestacji. Plac Ratuszowy zamienił się w morze róż, kiedy na sygnał wszyscy podnieśli je do góry. Uczestniczka tej uroczystości profesor historii kultury na Uniwersytecie w Oslo Nina Witoszek powiedziała, że panujący nastrój przypominał jej czasy pierwszej Solidarności.
Pokazano także inne oblicze chrześcijaństwa niż to, na które powoływał się Breivik, „konserwatysta i chrześcijanin”, jak się określał. Chrześcijaństwa bez nienawiści, które łączy zsekularyzowaną (rzekomo, według prof. Witoszek) Norwegię. Jedna z najwybitniejszych w kraju eseistek, często cytowana w mediach, a teraz oblegana przez dziennikarzy, w opisie stosunku Norwegów do religii odwołuje się do słów Jacka Kuronia: „Jestem chrześcijaninem bez Boga”.
Jeden z nas
Ten hołd i szacunek, czasem patetyczny, częściej bardzo prosty, miesza się z nadal widocznym żalem i zaskoczeniem, że sprawca największego przeprowadzonego w pojedynkę masowego mordu w powojennej Europie, 32-letni Anders Behring Breivik, okazał się jednym z Norwegów.