Tekst został opublikowany w POLITYCE w październiku 2011 roku.
Jean-Paul Pouron, wydawca skandynawskiego magazynu „Francofil” dla francuskojęzycznych tubylców i imigrantów, często otrzymuje sygnały od europejskich turystów zaskoczonych, że po przyjeździe do Skandynawii nie mogą się napić wina na kempingu i że w promieniu czasem kilkudziesięciu kilometrów nie ma miejsca, w którym mogliby je kupić. A jeśli już jest, to bardzo drogie.
Szwecja, której polityka alkoholowa ma do dzisiaj wpływ na wcześniej zależne od niej Finlandię i Norwegię, powołuje się na względy geograficzne i historyczne, które każą nadal utrzymywać restrykcje w sprzedaży i konsumpcji alkoholu. Pierwszy zakaz niekontrolowanego pędzenia wódki wprowadzono już w 1860 r. Była to reakcja na coraz niższy wzrost liczby obywateli i spadającą średnią długość życia, spowodowane powszechnym wówczas pijaństwem. Zwracali na to uwagę podróżni odwiedzający kraj. Jeden z pierwszych polskich dyplomatów jezuita Jan Chrzciciel Albertrandi tak pisał w 1789 r.: „używanie gorzałki jest tak powszechne, że się do kobiet, do panien, do dzieci nawet rozciąga”.
Traktowano wówczas wódkę jako lekarstwo na biedę i niedogrzanie z powodu surowego klimatu Północy. Wódka przynależy do szwedzkiego klimatu – mówił w 1818 r. kaznodzieja Carl Rabe – jest korzystna dla spracowanego człowieka, którego członki są zmęczone, konieczna dla tych, którzy z powodu złego odżywiania kartoflami z solą muszą wytężać swoje siły, aby dla żony i dzieci zapewnić ubogie utrzymanie. Ludzie, którzy nie znajdowali ukojenia w wódce, emigrowali masowo za ocean. Skandynawia się wyludniała.
Wróg klasowy
Kraje skandynawskie (poza Danią) uznały, że największym zagrożeniem jest dla nich alkohol.