Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Czas Palestyny

REPORTAŻ: Palestyna czeka na państwo

Kalandia, największy check-point między Ramallah i Jerozolimą. Kalandia, największy check-point między Ramallah i Jerozolimą. MENAHEM KAHANA/AFP / EAST NEWS
Na palestyńskiej ulicy czuje się zduszoną frustrację. Wściekłość i rozpacz w każdej chwili mogą eksplodować.
Demonstracja w Ramallah – krzesło symbolizujące miejsce dla Palestyny w ONZ.Darren Whiteside/Reuters/Forum Demonstracja w Ramallah – krzesło symbolizujące miejsce dla Palestyny w ONZ.
Hebron na Zachodnim Brzegu. W lipcu tego roku izraelskie siły porządkowe rozpędziły protestujących przeciwko zamknięciu ulicy wiodącej do meczetu, gdzie w 1994 r. Baruch Goldstein zastrzelił 29 Palestyńczyków.Darren Whiteside/Reuters/Forum Hebron na Zachodnim Brzegu. W lipcu tego roku izraelskie siły porządkowe rozpędziły protestujących przeciwko zamknięciu ulicy wiodącej do meczetu, gdzie w 1994 r. Baruch Goldstein zastrzelił 29 Palestyńczyków.

1

Gdy prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas z mównicy Zgromadzenia Ogólnego ONZ wzywał Izrael do zakończenia okupacji, a resztę świata do uznania prawa Palestyńczyków do własnego państwa w granicach z 1967 r., kilka tysięcy jego rodaków na placu Arafata w Ramallah skandowało: Jesteśmy gotowi poświęcić życie za wolną Palestynę! Abbas złożył wniosek o przyjęcie Palestyny w poczet członków ONZ. Nawet jeśli wniosek zyska wymaganą większość, Waszyngton zgłosi weto w Radzie Bezpieczeństwa.

Barack Obama, zapowiadając weto na dwa dni przed wystąpieniem Abbasa, zadał nadziejom Palestyńczyków bolesny cios. – Gdyby Martin Luther King wstał z grobu i zobaczył, co robi czarny prezydent, wolałby do grobu wrócić – skomentował Ahmed Tibi, arabsko-izraelski poseł do Knesetu. Nadzieje ulicy w Ramallah niemal dobił premier Izraela Beniamin Netanjahu, którego oenzetowskie przemówienie, tuż po wystąpieniu Abbasa, odebrano tu jako zapowiedź dalszej okupacji.

ONZ postanowił w 1947 r., że na terenie dawnej Palestyny mają powstać dwa państwa, a nadal istnieje tylko jedno: Izrael. Dlaczego odmawia się nam przyznanego dawno temu prawa? – mówi Muhannad Salah, 50-letni przedsiębiorca, który wraz z córką przyszedł oglądać wystąpienie Abbasa na wielkim telebimie w centrum Ramallah. – Nie mamy swojego miejsca na ziemi. Może niech nas wyślą na Księżyc! – mówi sfrustrowany Salim Shawamreh, któremu izraelskie buldożery pięciokrotnie wyburzały dom we wschodniej Jerozolimie.

Na kilka godzin przed mową Abbasa w ONZ wioskę Qusra na Zachodnim Brzegu zaatakowali żydowscy osadnicy, wkroczyło wojsko i ostrzelało zaatakowanych ostrymi nabojami. Zginął Essam Kamal Aoudhi, 35-letni ojciec ośmiorga dzieci. Wiadomość o jego śmierci wzburzony Abbas przekazał w czasie wystąpienia w ONZ.

2

Jeszcze na tydzień przed wystąpieniem Abbasa palestyńska ulica – w Ramallah, Hebronie, Dżeninie – mówiła, że nie obchodzi jej gadanie polityków, i tak nic się nie zmieni. Dla niektórych Abbas to lider, który przez lata posłusznie wypełniał izraelskie rozkazy.

Ayayassin, 28-letnia studentka i matka dwójki dzieci, która tydzień wcześniej przyszła na pokojową manifestację przy Kalandii – największym check-poincie między Ramallah i Jerozolimą – wyrzuca Abbasowi wszystkie grzechy świata: – Jego rząd jest skorumpowany, marionetka Izraela. Wystąpienie do ONZ to samowolka, nie konsultował się z ludźmi. Dlaczego więc przyszła na manifestację zwołaną przez władze Autonomii? W geście solidarności z siostrami i braćmi. Dlaczego Abbas to marionetka, skoro narobił Izraelowi kłopotów, jakich dawno nie miał? Ayayassin waha się, a po chwili mówi, że choć zagrywka w ONZ była arbitralna, to może z dyplomatycznych szachów wyjdzie coś dobrego.

Nie tylko Abbas i jego partia Fatah były na językach ulicy. O radykalnym Hamasie – którego liderzy mówili niechętnie o oenzetowskiej grze Abbasa, choć jej nie torpedowali – ludzie nie mają wcale lepszego zdania. Panuje opinia, że rządzący w Gazie Hamas też zżera korupcja i antydemokratyczne praktyki. Duch arabskiej wiosny, który dotarł do palestyńskiej ulicy, kieruje się nie tylko przeciwko Izraelowi, lecz i przeciwko swoim politykom. Na Zachodnim Brzegu rozkwitają oddolne komitety, które niezależnie od głównych partii organizują protesty przeciwko zagrabianiu ziemi przez Izrael – czy to poprzez wnoszenie muru na ziemiach należących do wiosek, czy też poprzez budowanie nowych osiedli żydowskich.

Jednak im bliżej wystąpienia Abbasa w ONZ, tym głosy ulicy stawały się łaskawsze, górę brała solidarność we wspólnej sprawie. Według wiarygodnego sondażu, 83 proc. tej samej, rozczarowanej Abbasem, ulicy mówiło „tak” jego strategii, a mowa w ONZ wywołała wiwaty na jego cześć.

Żyjemy pod okupacją i w systemie apartheidu – mówi Mustafa Barghouti, lider Palestyńskiej Inicjatywy Narodowej, centrolewicowej partii, która uważa się za trzecią siłę, obok Fatahu i Hamasu. Z zawodu lekarz, Barghouti przegrał z Abbasem wyścig o prezydenturę Autonomii w 2005 r., zajął drugie miejsce z 20-proc. poparciem. – Izrael anektuje i szatkuje nasze ziemie, oddziela wioski od pól uprawnych, otacza je murem, tworząc system bantustanów. Mur nie oddziela ich od nas, Palestyńczycy żyją po obu jego stronach. Mówienie, że mur wzniesiono dla bezpieczeństwa Izraela, to wymówka. Chodzi o kontrolę i grabież ziemi.

Apartheid czy – jak kto woli – segregacja to nie metafory. Na terytoriach okupowanych istnieje podwójny system dróg. Na drogi łączące miasta izraelskie z osiedlami żydowskimi na Zachodnim Brzegu Palestyńczycy nie mają prawa wjazdu. – Za takie samo wykroczenie Izraelczyk z Zachodniego Brzegu staje przed sądem, a Palestyńczyk przed trybunałem wojskowym – mówi Sahar Francis, obrończyni praw człowieka z Ramallah. To tylko dwa z długiej listy przykładów. Barghouti uważa, że Izrael odwlekał przez lata negocjacje o powstaniu Palestyny, by zamienić Zachodni Brzeg w system enklaw, które nie stanowią ciągłego terytorium. Cel tej polityki: mieć Palestyńczyków pod kontrolą i anektować coraz więcej ziemi.

– Musieliśmy powiedzieć światu, że Izrael morduje ostatnią szansę na powstanie państwa palestyńskiego. Za chwilę nie będzie terytorium, na którym mogłoby powstać – mówi Barghouti. – Większość popiera nasze aspiracje, a postawa Obamy to wstyd. Rok temu mówił, że w 2011 r. Palestyna powinna być członkiem ONZ.

3

Od kilku tygodni na Zachodnim Brzegu wzmogły się ataki żydowskich osadników na palestyńskie wioski. Osadnicy palili pola, wycięli setki drzew oliwnych i figowych, bezcześcili meczety. Gdy obrzucali sąsiadów kamieniami, Palestyńczycy odpowiadali kamieniami. Gdy wpadali do wsi uzbrojeni w karabiny maszynowe, atakowani zamykali się w domach – jeśli zdążyli. Już kilka dni temu w Qusrze (to ta wioska, gdzie zginął Essam Kamal Aoudhi) osadnicy złamali stopę 19-letniemu chłopakowi, a jego ojca postrzelili w udo. Wieśniacy wystawiają teraz 24-godzinne warty.

Dane agend ONZ ukazują, że przemoc ze strony osadników, mierzona liczbą rannych i zniszczeń mienia, wzrosła w porównaniu z 2010 r. prawie dwukrotnie. Osadnictwo na terytoriach okupowanych to od dziesięcioleci najbardziej wybuchowa kwestia wojny izraelsko-palestyńskiej. Kolejne rządy – tak prawicowe, jak i lewicowe – ciszej lub głośniej wspierały budowanie osiedli na palestyńskiej ziemi.

 

 

Pogróżki ze strony związanych z osadnikami prawicowych ekstremistów dostawali w ostatnich tygodniach działacze izraelskiej lewicy, życzliwej aspiracjom Palestyńczyków. Zdemolowano biura organizacji pokojowych. Na Zachodni Brzeg zjechali członkowie Żydowskiej Ligi Obrony z Francji, organizacji uznanej w Izraelu i USA za terrorystyczną. Jak deklarują, są tu, by bronić osadników przed Palestyńczykami. W Hebronie Liga podpisała się pod wymalowanym na murze niedaleko palestyńskiej szkoły hasłem: „Arabowie do gazu”.

Obawy przed odrodzeniem się prawicowego ekstremizmu są na tyle poważne, że „Haaretz” zrobił z tego tematu czołówkę jednego z wydań; niepokój wyraziła też służba bezpieczeństwa Shin Bet. Prawicowi terroryści mieli swoje „wielkie dni” w latach 80. i 90., a ich bohaterem jest Baruch Goldstein, który w 1994 r. zastrzelił w meczecie w Hebronie 29 modlących się Palestyńczyków. Jego wielbiciel zamordował rok później premiera Icchaka Rabina, który – zdaniem fanatyków – idąc na ustępstwa wobec Palestyńczyków, zdradził swój kraj.

Izrael znalazł się na ostrym zakręcie nie tylko z powodu palestyńskiej ofensywy dyplomatycznej. Pogłębia się jego izolacja w regionie (konflikt z Turcją i Egiptem), a arabska wiosna obudziła aspiracje tysięcy Izraelczyków, którzy wylegli na ulice miast: przeciwko faworyzowaniu najbogatszych, za wyrównywaniem szans. Kwestia palestyńska jest jednak na demonstracjach nieobecna. Odwiedzający Jerozolimę Daniel Cohn-Bendit namawiał młodych do stawienia czoła okupacji. Izrael jest demokracją – mówił – ale tylko do muru; za murem sprawuje okupację, taką jak kiedyś Francja w Algierii.

Apele legendy paryskiego Maja ’68 to sfera pobożnych życzeń.

4

Zupełnie szczerze: wolałbym, żeby państwo palestyńskie w ogóle nie powstało. Nie ufam ich intencjom. Marzą, żebyśmy zniknęli. Tak mówi Efraim Zuroff, znany łowca nazistów, szef Centrum Wiesenthala i osadnik z Zachodniego Brzegu. Opinie takie nie są w Jerozolimie odosobnione. Zuroff uważa, że „demokracja to koncept odległy od kultury, religii i mentalności islamskiej”, a „Izrael jest przyczółkiem zachodniej cywilizacji”. – Sercem konfliktu – mówi – jest niechęć Palestyńczyków do uznania Izraela jako państwa żydowskiego. Palestyński lider, który uzna Izrael jako państwo żydowskie i nie zostanie zamordowany, będzie tym, który przyniesie pokój. Tylko pod tym warunkiem Zuroff byłby gotów zgodzić się na istnienie Palestyny jako państwa.

Izraelscy politycy nieraz stawiali rozmaite „gdyby” i „pod warunkiem” – przypomniał w ostatnich dniach komentator „Haaretz” Gideon Levy. Mówiono, że pokój dawno by zapanował, gdyby nie Arafat. Arafat umarł, a Palestyny dalej nie ma. Rządy Izraela zapewniały o happy endzie, jeśli tylko ustaną palestyńskie zamachy. Zamachy ustały – i dalej nic. „Izrael nie chce pokoju, w wyniku którego powstałoby państwo palestyńskie” – napisał Levy.

Wspólne badanie dwóch ośrodków – z Jerozolimy i Ramallah – pokazuje, że 70 proc. Izraelczyków uważa, że jeśli ONZ uzna państwo palestyńskie, Izrael powinien to zaakceptować. Jednak znany historyk Tom Segev jest więcej niż sceptyczny: – Od lat badania opinii w Izraelu ukazują, że ludzie chcieliby pokoju z Palestyńczykami, ale mało kto wierzy, że do niego dojdzie. Dlaczego? – Bo tu nie chodzi o granice, źródła wody czy bezpieczeństwo, lecz o tożsamość. Dwa narody definiują się poprzez prawo do tej samej ziemi. Nie widzę rozwiązania.

To niewiara w pokój przesunęła – zdaniem Segeva – izraelskie społeczeństwo ku twardej prawicy i jest źródłem narastającego w Izraelu „antyarabskiego rasizmu”. Segeva niepokoją debaty nad „rasistowskimi” – jak mówi – projektami ustaw i spotykane na każdym kroku zamazywanie nazw ulic w języku arabskim (ok. 20 proc. ludności Izraela to Palestyńczycy, a arabski jest tu obok hebrajskiego językiem urzędowym).

Znany historyk sądzi też, że obecny rząd – szefa dyplomacji porównuje do neofaszystów z Europy – nie jest gotów, wbrew temu, co deklaruje, na żadne ustępstwa wobec Palestyńczyków. – Gdy Netanjahu mówi, że zgadza się na dwa państwa [żydowskie i palestyńskie], ma na myśli coś zupełnie innego. Co? – Nie wątpię, że chce nadal mieć pod kontrolą Zachodni Brzeg i Palestyńczyków. Podobną myśl, lecz ostrzej, wyraził kilka dni temu Bill Clinton: „cyniczne nawoływania Palestyńczyków przez Netanjahu do negocjacji znaczą, że nie zamierza on rezygnować z Zachodniego Brzegu”.

Co więc zostaje Palestyńczykom? Trzecia intifada, którą Izrael utopi we krwi? A może są inne scenariusze?

5

O wybuchu kolejnej intifady można usłyszeć w Dżeninie, zbuntowanym mieście o konserwatywnej obyczajowości, gdzie żywa jest pamięć krwawo stłumionej na początku minionej dekady drugiej intifady. – Nie ręczę za moich krajanów – mówi działacz oświatowy, 40-latek, który sam wciąga młodzież w aktywność kulturalną po to, by nie szła na barykady. Eksplozji przemocy obawiają się też Izraelczycy, lecz i jedni, i drudzy przewidują, że do wybuchu może dojść bliżej końca roku, gdy patrząc na dyplomatyczne roszady Palestyńczycy stwierdzą, że ich życie pod okupacją się nie zmienia, a pociąg z napisem „nadzieja” po raz kolejny odjeżdża w siną dal.

Częściej niż o zbrojnym powstaniu mówi się jednak o strategiach non-violence – do takich nawoływał Abbas. Izrael potrafi walczyć z partyzantką, ale z ruchem pokojowym niekoniecznie; w tym właśnie wielu palestyńskich działaczy upatruje szansy. – Będziemy wzywać do bojkotu izraelskich produktów, wycofania inwestycji i nałożenia na Izrael sankcji ekonomicznych. Tak walczono z apartheidem w RPA – mówi Barghouti. Strategię tę wspiera wielu izraelskich aktywistów.

Coraz śmielej aktywiści z ruchów społecznych i politycy spoza głównych partii mówią... o wspólnym państwie Żydów i Palestyńczyków. To by oznaczało, że żądanie państwowości ustąpiłoby strategii walki o równe prawa obywatelskie w ramach jednego państwa; takiej, za pomocą której w USA walczono z segregacją rasową. – Jeśli Izrael nie zgodzi się na państwo palestyńskie, co innego nam pozostanie? – pyta Barghouti.

Dziś scenariusz pt. „Jedno państwo” wydaje się mrzonką, w najlepszym razie – melodią trudnej do wyobrażenia przyszłości. – To byłby koniec Izraela jako państwa żydowskiego. Katastrofa! – łapie się za głowę Zuroff. – Chcę żyć w kraju, który ma żydowskie cele, misję i interesy. O jakie cele chodzi? – Wierzę, że Żydzi mają misję. Nie jesteśmy na tym świecie, żeby żyć jak Francuzi, Chińczycy czy inne narody. Nieraz mówimy o sobie jako o narodzie wybranym, ale jesteśmy wybrani nie dla przywilejów: mamy obowiązek czynić ten świat lepszym – mówi Zuroff, zapewne świadomy, że deklaracja ta zaskoczyłaby chyba każdego bez wyjątku Palestyńczyka.

– Arabowie i Żydzi nie chcą żyć we wspólnym państwie – konstatuje na chłodno Segev i dodaje, że idea jednego państwa pociąga niewielkie mniejszości z obu stron. Rozmowy na ulicach Jerozolimy, Ramallah, Dżeninu potwierdzają tę diagnozę. Nawet sprzyjająca idei wspólnego państwa Palestynka Sahar Francis mówi, że „oba społeczeństwa nie ufają sobie i nie są gotowe żyć w jednym kraju”. Lecz czyż historia nie jest pełna przykładów na to, że to, co dziś nie do pomyślenia, jutro może być do zrobienia? – Nie wiem, czy będziemy mieli dwa państwa czy jedno wspólne. Wiem tylko, że będziemy wolni – mówi ze spokojną pewnością Barghouti.

Powiało marzeniem – takim, o jakim ktoś już mówił w innym kraju, dawno, dawno temu. „I have a dream...”. Palestyna miała już bojowników i męczenników, ale dziś potrzebuje chyba swojego Nelsona Mandeli albo Martina Luthera Kinga. Tym bardziej że – jak niektórzy tu uważają – odliczanie do kolejnej eksplozji już się zaczęło.

Polityka 40.2011 (2827) z dnia 27.09.2011; Temat tygodnia; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Czas Palestyny"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną