Wielu Rosjan zniesmaczyła inscenizacja na niedawnym zjeździe partii Jedna Rosja, kiedy urzędujący prezydent Dmitrij Miedwiediew ogłosił, że nie startuje i gorąco poleca Putina na swoje miejsce, a ten z kolei z góry powołał tamtego na szefa rządu. I chociaż Rosjanie, a w każdym razie inteligencja, widzą, że Putin i tak rozdaje karty, w rozmowach prywatnych nie kryją jednak zażenowania: niby to wybory, a sytuacja bez wyboru.
Putin jest fenomenem na skalę europejską. Według Centrum Lewady, które sondaży wcale nie naciąga, u progu pierwszej kadencji w 2000 r. Putin dysponował 87-proc. poparciem, a dziś – po kryzysach finansowych, zamachach terrorystycznych w Biesłanie i na Dubrowce, mnożących się katastrofach (zatonięcie okrętu „Kursk”, pożary pod Moskwą i w sajano-suszyńskiej elektrowni atomowej) – lider ma akceptację 68 proc. społeczeństwa. Nazwaliśmy kilka cech albo zjawisk, które trwałość jego władzy objaśniają.
Nostalgia za chwałą.
Pierwszy programowy artykuł kandydat na prezydenta zatytułował: „Czas Unii Eurazjatyckiej”. To na najbliższe lata hasło kluczowe, zaspokajające marzenia o potędze i chwale ZSRR. Putin wprawdzie mówi, że nie ma powrotu do przeszłości, ale ci, którzy z sentymentem wspominają ZSRR, czytają jasno, że na sztandary wejdzie nowa fala integracji na obszarze poradzieckim: Ukraina, Białoruś i Kazachstan będą znów „nasze”.
Byli potęgą militarną, zdobywali kosmos, oklaskiwano ich w Trzecim Świecie – to tkwi głęboko w mentalności ludzi, nawet tych, którzy ZSRR ledwo pamiętają. A teraz co? Nawet rakiety kosmiczne spadają.
Kandydat najlepiej uosabia te tęsknoty. Nie pozwolił choćby ruszyć Lenina z mauzoleum na placu Czerwonym, nawet mimo nacisków Cerkwi, by zmarłego pogrzebać wreszcie po rosyjsku.