Trafiło w potrzebę chwili, było klarowne, ciekawe i namiętne jak mało która mowa z ust polskiego polityka na przestrzeni ostatnich 20 lat. Ministrowi należą się brawa.
Bez popadania w naiwny euroentuzjazm Sikorski zdecydowanie opowiedział się za Europą. Przywołując historyczne analogie, opisał kryzys egzystencjalny, przed którym stoi dziś strefa euro, a odbijając się od polskich traum, wskazał na odpowiedzialność Niemiec za przetrwanie całej Unii Europejskiej. Wezwał je do ratowania wspólnej waluty bez sięgania po szantaż historyczny, czy ekonomiczne moralizatorstwo.
Apel odbija się szerokim echem, ale jego odbiór jest mieszany. „Financial Times” chwali Sikorskiego za przenikliwość i odwagę mówienia trudnych rzeczy, ale już niemiecka prasa ma z nim kłopot: poza „Weltem”, któremu minister udzielił wywiadu równolegle z „Rzeczpospolitą”, inne gazety pokreślają polski alarmizm albo skupiają się na fragmentach, gdzie Sikorski obiecuje poprzeć inicjatywy Angeli Merkel.
Przemówienie bez wątpienia podnosi pozycję Polski w Unii, wątpliwe jednak, by wpłynęło na decyzje w sprawie ratowania strefy euro. Te leżą dziś w rękach Merkel, a dla niej punktem odniesienia jest opinia niemieckich obywateli, a nie polskiego ministra. To kanclerz Niemiec musi ich przekonać, by położyli na szali własny dobrobyt i wziąć odpowiedzialność, jeśli nie ocali to unii walutowej. A to trudniejsze, niż kreślenie wizji.