Od tygodni ulicami słowackich miast maszerują dziesiątki tysięcy młodych ludzi – podobnie jak w wielu innych miastach świata. Tutejsi Oburzeni nie protestują jednak przeciw pazerności bankierów, a hasła STOP ACTA pojawiają się sporadycznie. Za to zawsze biega wśród nich kilka osób przebranych za wielkie małpy, a zamiast kamieniami w policjantów rzucają bananami. To humorystyczne efekty skandalu Goryl, który od grudnia wstrząsa słowackim społeczeństwem. Jest to afera korupcyjna o rozmiarach i realiach niespotykanych dotąd w żadnym kraju Europy Środkowej.
Dzięki upartemu dziennikarzowi oraz za sprawą Internetu cała Słowacja poznała procedury kupowania i sprzedawania ustaw, przedsiębiorstw państwowych, szpitali, a nawet całych gałęzi gospodarki. Kupującymi byli wpływowi finansiści, sprzedającymi – najwyżsi urzędnicy w państwie. Pierwsi w tych rozmowach byli aroganccy i pewni siebie – drudzy sprawiali wrażenie nieśmiałych sztubaków. Ich szokująco bezpośrednie rozmowy zostały potajemnie nagrane w ramach akcji służb specjalnych o kryptonimie Goryl. Potem jednak na lata ślad po nich zaginął. Gdyby nie Internet, być może do dziś pozostałyby tajemnicą.
Kryptonim Goryl
Pierwsze nagrania pochodzą z 2005 r., gdy krajem rządził prawicowy gabinet Mikulasza Dzurindy. Premier i jego ministrowie w ciągu paru lat wyciągnęli Słowację z postkomunistycznej drugiej ligi, wprowadzili do Unii Europejskiej i NATO, a potem zaczęli reformować gospodarkę z taką energią, że nawet zwykle zadzierający nosa Czesi szukali wzorców na Słowacji. Rządom technokratów Dzurindy towarzyszyło jednak pasmo skandali i nieustannych oskarżeń o korupcję, które wybuchały, by zaraz potem się rozmyć, pozostawiając tylko niesmak.