Mężczyzna w kasku motocyklowym wpada rano do przedszkola w podparyskim Neuilly i bierze jako zakładników 21 dzieci. Jest maj 1993 r., zamachowiec żąda 100 mln franków i grozi, że będzie dusił przedszkolaków jednego po drugim. Młody mer miasta osobiście negocjuje z terrorystą, na oczach telewizji wyprowadza z przedszkola większość dzieci. Wieczorem policjanci z oddziałów szturmowych RAID dosypują terroryście do kawy środek nasenny. Rano wyprowadzają resztę zakładników, a porywacz otrzymuje z bliska trzy strzały w głowę. Mer Neuilly z dnia na dzień staje się bohaterem i gwiazdą polityki – to Nicolas Sarkozy, późniejszy minister spraw wewnętrznych, dziś prezydent Francji.
Tym razem nie rozmawiał z zamachowcem w Tuluzie, ale bez wątpienia kierował akcją przez zaufanego ministra spraw wewnętrznych. I kazał ją poprowadzić inaczej niż w Neuilly: z zabójcą negocjowano 30 godzin, choć nie miał zakładników, a policja zastrzeliła go dopiero, gdy podczas szturmu odpowiedział ogniem, raniąc trzech policjantów, i wyskoczył na balkon, wciąż strzelając. Władze chciały wziąć go żywcem, by przesłuchać na okoliczność innych zamachów, ale chodziło też o to, by nie powielać obrazu prezydenta jako bezwzględnego szeryfa i gnębiciela imigrantów. Na miesiąc przed wyborami od tragedii w Tuluzie zależy bowiem reelekcja Sarkozy’ego: zamach może ją definitywnie wykoleić albo uratować.
Szkarłatny alarm
„Zabijasz moich braci, więc ja cię zabijam” – usłyszał przed śmiercią Imad Ibn Ziaren. 11 marca francuski sierżant z Tuluzy umówił się przez Internet z chętnym do zakupu jego skutera.