Była rozgwieżdżona noc, niedziela 2 maja 2011 r. Około północy z bazy wojskowej w afgańskim Dżalalabadzie poderwało się sześć helikopterów. W środku siedziało blisko 80 członków najlepszego oddziału Navy SEALS, komandosów amerykańskiej marynarki wojennej, którzy może i pobierają żołd od floty, ale zostali wyszkoleni do prowadzenia operacji specjalnych w dowolnym miejscu na świecie, także na lądzie. Śmigłowce ruszyły na wschód, w kierunku Pakistanu. Tuż przed granicą afgańsko-pakistańską dwa wielkie Chinooki usiadły w dolinie wyschniętej rzeki, gdzie załogi rozstawiły polową stację benzynową – grupa szturmowa miała zatankować tam paliwo w drodze powrotnej. Dwa pozostałe Chinooki i dwa szturmowe Black Hawki poleciały dalej, ku stutysięcznemu Abbottabadowi i kryjówce Osamy ibn Ladena.
Najbardziej poszukiwany terrorysta świata zadekował się w mieście założonym w XIX w. przez Brytyjczyków. Tereny, gdzie powstał Abbottabad (nazwany tak na cześć gen. Jamesa Abbotta, organizującego tu kolonialną administrację), przecinał kiedyś Jedwabny Szlak. Dziś jest to popularna miejscowość turystyczna przyciągająca zielenią, łagodnym klimatem i bliskością parków narodowych. Niedaleko stąd do stołecznego Islamabadu, biegnie tu trasa łącząca Pakistan z Chinami, wreszcie w Abbottabadzie mieści się główna akademia wojskowa kraju.
Żaden z wykładowców, słuchaczy ani licznych agentów wywiadu nie interesował się ufortyfikowanym budynkiem na zakurzonym przedmieściu. Albo obiekt zlokalizowany kilometr od uczelni nie wzbudził niczyich podejrzeń, albo pakistański wywiad wojskowy nie zamierzał informować sojuszników z Ameryki, komu udziela schronienia.