Trent Arsenault mógłby w wielu domach uchodzić za wymarzonego kandydata na zięcia. Wysoki (188 cm), szczupły (67 kg), jasnowłosy mieszkaniec Kalifornii wiedzie higieniczny tryb życia, który mógłby być wzorem dla wielu mężczyzn. Choć na co dzień pracuje w dużej korporacji komputerowej, nie uczestniczy w wyścigu szczurów. Gardzi narkotykami, stroni od papierosów i alkoholu. Odżywia się nadzwyczaj zdrowo – mlecznymi koktajlami z dodatkiem świeżych owoców i sałatkami z łososiem. Wyczerpujący triatlon, który uprawiał w młodości, porzucił na rzecz spacerów i ćwiczeń, które mają mu zapewnić po prostu dobrą kondycję na co dzień.
Na zdjęciach Trent prezentuje się młodziej niż w metryce. W tym pogodnym, uśmiechniętym chłopcu trudno dopatrzeć się 36-letniego ojca 16 dzieci (troje kolejnych przyjdzie na świat niebawem), które spłodził, nawet nie dotykając żadnej z kobiet zawdzięczających mu swoje macierzyństwo.
Od sześciu lat Arsenault podporządkowuje całe swoje życie uszczęśliwianiu przyszłych matek – kobiet mających za sobą wiele nieudanych prób zajścia w ciążę albo samotnych, rozpaczliwie pragnących mieć syna lub córkę. Prawdopodobnie niezamożnych, których nie stać na skorzystanie z oferty oficjalnych banków nasienia. Trent chętnie dzieli się z nimi własnym – bezpłatnie, wręczając im je w sterylnym, plastikowym pojemniku podczas starannie zaplanowanego spotkania.
– Chciałbym w przyszłości założyć rodzinę, ale teraz przeszkadzałaby mi w udzielaniu pomocy bezdzietnym parom – wyjaśnia swoje motywy. Chętnie odpowiada na każde pytanie: – Ile mam zgłoszeń miesięcznie? Średnio 10!
Plemniki pod lupą
W większości krajów na świecie dawcy spermy są anonimowi. – Ale nie wszędzie – zastrzega prof. Waldemar Kuczyński, założyciel i szef Centrum Leczenia Niepłodności Małżeńskiej Kriobank w Białymstoku, gdzie 22 lata temu powstał pierwszy w Polsce prywatny bank nasienia. – W Skandynawii i Wielkiej Brytanii już 10 lat temu ruchy feministyczne zaczęły promować dawstwo nieanonimowe, argumentując, że zarówno przyszłe matki, jak i dawcy są w pełni świadomi, na co się decydują, i jeśli mają silną motywację, mogą robić to jawnie.
Także w USA po 2000 r. rozwinęła się w Internecie gęsta sieć powiązań między zdesperowanymi kobietami, poszukującymi drogocennych plemników, a ochotnikami gotowymi podarować im swój materiał genetyczny. Oczywiście, z pominięciem oficjalnych banków nasienia, które za usługę pośrednika każą sobie słono płacić. Gorzej sytuowane kobiety zaczęły wybierać drogę na skróty: przez forum FreeSpermDonors na stronie Yahoo lub Craigslist nawiązywały kontakt z kandydatem na dawcę, umawiały się z nim w hotelu i bez zbędnych formalności finalizowały transakcję – w sposób naturalny, idąc z nim po prostu do łóżka lub wręczając mężczyźnie pojemnik, który samotnie napełniał w łazience.
Trent Arsenault znał te metody, ale w odróżnieniu od ochotników – którzy, oferując swoje usługi, kontaktują się z kobietami bardziej dla własnej przyjemności, niż aby pomóc im rozwiązać problem bezdzietności – swoją działalność sformalizował. Na profesjonalnie wykonanej stronie www.trentdonor.org zamieszcza nie tylko swoje liczne zdjęcia, aby przyszłe odbiorczynie nasienia mogły prześledzić, jak wyglądał od czasów wczesnego dzieciństwa, ale też szczegółowe wyniki badań, jakim się regularnie poddaje. Jest też dokładna instrukcja składania wniosków o dostęp do plemników Trenta z listą potrzebnych dokumentów (najlepiej poświadczonych notarialnie), których wymaga od kandydatek na matki. Na koniec, last but not least, wykaz adresów senatorów Kongresu Stanów Zjednoczonych, do których należy jego zdaniem wysyłać listy poparcia, mające wybawić go od szykan urzędników instytucji stojących na straży kontrolowanych metod inseminacji.
Trudno zaliczyć nasienie Trenta Arsenaulta do żywności lub leków, więc nie spodziewał się, że to, co z nim robi, może wzbudzić zainteresowanie kontrolerów Food and Drug Administration (Amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków), która znana jest na całym świecie z rygorystycznych przepisów dotyczących wydawania zezwoleń na dopuszczenie do obrotu artykułów spożywczych i środków leczniczych. FDA wydała również zalecenia regulujące działalność klinik leczących niepłodność, a także stworzyła wytyczne dotyczące wykorzystywania ludzkich tkanek i komórek.
Do tej pory FDA brała pod lupę jedynie oficjalne banki nasienia i nigdy nie interesowali jej prywatni dawcy ogłaszający się w Internecie. Ku zaskoczeniu Trenta, tym razem jednak uznano, że jego działalność – opisywana w mediach oraz rozreklamowana w Internecie i na Facebooku – wykracza poza prywatną działalność. – Trzej kontrolerzy przez kilka dni zbierali w moim domu szczegółowy wywiad i sprawdzali całe medyczne dossier – mówi. Po ich wizycie napisał list do centrali FDA, w którym wyłożył swoje credo: „Nie prowadzę żadnego biznesu będącego konkurencją dla oficjalnych banków nasienia, ponieważ przekazuję je kobietom bezpłatnie i dobrowolnie. Wykonuję regularnie wszystkie badania zalecone anonimowym dawcom. Wystrzeganie się kontaktów seksualnych i restrykcyjny celibat dają mi dodatkową pewność, że nie stanowię źródła żadnej choroby przenoszonej drogą płciową. Moja gotowość do dzielenia się swoim nasieniem z kobietami starającymi się o dziecko wynika wyłącznie z pobudek altruistycznych”. Zapytał też, dlaczego jego działalność została zakwestionowana, skoro nikomu nawet do głowy nie przyjdzie wprowadzać nadzór nad zachowaniami tysięcy mężczyzn niedbających o zdrowie tak jak on i będących przypadkowymi sprawcami wielu ciąż.
Najdrożej z mężem
Beata, 47-letnia samotna mieszkanka Łodzi, niedawno urodziła swoje pierwsze dziecko, którego ojcem jest anonimowy dawca. Nie szukała go jednak na własną rękę w Internecie (co w Polsce stało się równie powszechne jak w USA – wystarczy zajrzeć na stronę www.robimydzieci.com), lecz skorzystała z oficjalnego banku nasienia przy jednym z ośrodków leczących bezpłodność. – W sieci sprawdzam, jak uprawiać pelargonie, ale poszukiwać tam ojca dla swojego dziecka? Może jestem zbyt dużą tradycjonalistką – wyznaje, lecz od razu zaznacza, że mimo wszystko rozumie determinację kobiet, których być może nie stać na wybór tradycyjnej ścieżki. Paradoksalnie, jeszcze droższe niż skorzystanie z oferty anonimowego dawcy (ok. 2 tys. zł) jest sztuczne zapłodnienie nasieniem męża, ponieważ para musi pokryć koszty wszystkich dodatkowych badań obojga partnerów. – Decydując się na materiał genetyczny kogoś spoza oficjalnych dawców, zaakceptowanych przez bank nasienia, nie ufałabym nikomu na słowo, że jest zdrowy i bezpieczny – argumentuje Beata. I znów przyznaje, że większość kobiet w jej sytuacji gotowych jest podpisać nawet pakt z diabłem, byle urodzić dziecko po wielu latach wyczekiwania.
W Polsce wciąż nie obowiązuje żadne prawo związane z pozyskiwaniem nasienia ani też gromadzące je banki nie podlegają żadnej certyfikacji (nie wiadomo nawet, ile ich jest). Te, które utworzono przy największych klinikach leczenia niepłodności, przestrzegają dyrektywy Unii Europejskiej, która w 2004 r. określiła pewne standardy, podobne do wydanych przez FDA. W teorii wygląda to następująco: kandydat na dawcę nie może mieć więcej niż 35–40 lat, przy pierwszym spotkaniu lekarz zbiera od niego szczegółowy wywiad dotyczący przebytych chorób i stanu zdrowia rodziny. Zbadane nasienie wędruje na pewien czas do zamrażarki. Potem jest rozmrażane, by można było sprawdzić, czy plemniki nadal zachowują dobre parametry (nie każde nasienie dobrze się mrozi). Jeśli wszystkie wyniki wypadną prawidłowo, z dawcą zostaje zawarta umowa, a także pobiera się od niego krew w celu wykluczenia chorób zakaźnych i przenoszonych drogą płciową. I znów nasienie leżakuje w ciekłym azocie przez pół roku, a dopiero po tej kwarantannie oraz powtórnym zbadaniu dawcy może zostać użyte do inseminacji.
– Badania genetyczne nie są wykonywane, ponieważ żeby coś znaleźć, trzeba wiedzieć, czego szukać – tłumaczy prof. Kuczyński brak w standardzie pogłębionej analizy genetycznej, mogącej wykryć anomalie grożące przyszłemu dziecku. Klientki zdają sobie z tego sprawę – przecież w niejednym udanym małżeństwie mogą przytrafić się potomstwu wady genetyczne, których przed porodem nikt nie brał pod uwagę. – Mimo to, może naiwnie, mam większe zaufanie do anonimowego dawcy z banku niż podającego się za boga płodności ochotnika z Internetu, który nie ukrywa swoich personaliów – podsumowuje Beata.
Wizyta nieznanego ojca
Liczy się jeszcze jeden argument: banki nasienia sprawdzają, ile ciąż dochodzi do skutku w wyniku użycia plemników jednego dawcy, i najczęściej po osiągnięciu liczby 10 umowa z mężczyzną zostaje rozwiązana. – Obawy, że w przyszłości może dojść do przypadkowego wymieszania materiału genetycznego dzieci mających tego samego ojca są trochę przesadzone – uważa prof. Kuczyński. Ograniczenia w Polsce najpierw dotyczyły 6 urodzonych dzieci, potem zwiększono je do 10. Nie ma jednak żadnego naukowego dowodu, że liczba ta nie powinna zostać podniesiona do 20.
Zarówno polskim lekarzom, jak i Beacie w działalności Trenta Arsenaulta najbardziej jednak przeszkadza jawność, do której od początku przykłada on wielką wagę. Dotyczy ona zresztą nie tylko jego osoby (a trzeba przyznać, że zainteresowanie FDA przysporzyło mu popularności i stał się w USA niemal celebrytą), co także spłodzonych dzieci, których zdjęcia z dumą prezentuje na stronie internetowej (kilkoro nawet odwiedził, podarowując im drobne prezenty). Właśnie za ten absolutny brak anonimowości Trent zbiera największe cięgi od ludzi stojących na straży etyki – większość jest temu zdecydowanie przeciwna i akcentuje potrzebę ochrony tożsamości jego potomstwa. Przypuszczalnie, gdy dzieci dorosną, odkryją w Internecie, kto jest ich prawdziwym ojcem i jak licznym są rodzeństwem. Czy zechcą też utrzymywać ze sobą kontakt? – Nie wykluczam tego. I zrozumiem taką decyzję – stanowczo stwierdza Trent. – Choć jeśli ktoś nie będzie miał na to ochoty, trzeba to uszanować.
– Po wprowadzeniu w krajach skandynawskich i anglosaskich prawa zezwalającego na to, by dzieci znały tożsamość biologicznych ojców, liczba dawców w bankach dramatycznie spadła – zwraca uwagę prof. Waldemar Kuczyński. – Większość nie chce upubliczniać swoich danych, bojąc się, że matki mogą domagać się w sądzie alimentów lub próbować obarczać dawców obowiązkami wychowawczymi.
Z badań sondażowych wynika, że w Polsce jedynie 5 proc. kobiet żałuje, że nie może poznać personaliów dawców, z których nasienia korzysta. Beata jeszcze nie wie, kiedy i czy w ogóle powie synkowi, że nie zna jego ojca, ale na razie w ogóle nie zakłada, że ta prawda będzie mu do czegoś potrzebna. W pełni zaakceptowała postawione w klinice warunki. – Lekarz zapytał mnie, kto ma być ojcem. Odpowiedziałam, że najlepiej, aby pod względem wzrostu, koloru oczu i włosów był to ktoś podobny do mnie. Na liście, do której nie miałam dostępu, wyszukał trzech kandydatów: lekarza, wojskowego i matematyka. Decyzję musiałam podjąć natychmiast.
Pakt z diabłem
Trent Arsenault swoje kontakty z kobietami określa mianem serdecznych i bliskich. Nie wszystkie kandydatki mogą ubiegać się o jego plemniki. Beata na przykład nie mogłaby z nich skorzystać, ponieważ nie przesyła on materiału na odległość żadną pocztą kurierską i przekazuje go tylko na miejscu (w tym celu w maju odwiedziła Trenta para z Francji). Do tego stopnia dba o najwyższą jakość usługi, że na swojej stronie poucza zgłaszające się ochotniczki, jak najlepiej mają się obchodzić z jego nasieniem i w jakim hotelu powinny się zatrzymać, aby maksymalnie skrócić czas przeniesienia świeżej spermy do ich ciała. Wymaga, aby przyszła matka była w związku z mężczyzną lub inną kobietą (lesbijki stanowią spory odsetek wśród klientek), ponieważ wierzy, że dzięki temu nikt nie obarczy go odpowiedzialnością za wychowywanie dziecka. Spisywany kontrakt dodatkowo wyklucza takie ryzyko.
Kim jest, zastanawiają się ludzie, którzy prześwietlają postępowanie Trenta. Celebrytą, próbującym budować swą sławę na rozpaczy bezdzietnych kobiet, traktujących go jak ostatnią deskę ratunku? A może dziwakiem z zaburzeniami obsesyjnymi na punkcie własnego zdrowia? Sam fakt, że 36-letni mężczyzna stroni od seksu w obawie przed chorobami, przestrzega od wielu lat reżimu dietetycznego, mającego zapewnić mu wzorcową potencję i – czego również nie ukrywa – wybrał swoje miejsce zamieszkania po szczegółowej analizie promieniowania z otoczenia i zawartości w powietrzu spalin samochodowych (aby ochronić plemniki przed zgubnym wpływem cywilizacji) sytuuje go wśród podejrzanych o paranoję.
Dla wielu jednak Trent Arsenault nie jest ani neurotykiem, ani wyrachowanym cwaniakiem, który być może nigdy nie dorośnie do założenia rodziny. Z różnych stron otrzymuje pochwały za wspieranie kobiet, do których wyciąga pomocną dłoń.
A to, że trzyma w niej zamiast kwiatka pojemnik z nasieniem, ma być tylko świadectwem zachodzących wokół nas zmian obyczajowych.