Charkowska fanzona: z tyłu socrealizm w najlepszym wydaniu, z przodu liberalizm – coca-cola, piwo, przebierańcy. W tle hotel Kharkiv Plaza, z tarasem na dachu i palmami, zbudowany na Euro 2012 przez króla miasta, właściciela klubu Metalist, oligarchę Ołeksandra Jarosławskiego. A z lewej, na cokole, wielki Lenin w wydaniu bez czapki, z wyciągniętą przed siebie ręką, spogląda tak, jakby nie dowierzał, że doczekał takich czasów. Spiżowy pomnik stał się największą atrakcją fanzony. Holendrzy tak się rozdokazywali, że przystroili go na pomarańczowo, więc – w obawie przed ostateczną profanacją – władze dały wodzowi rewolucji bolszewickiej ochronę, czterech milicjantów.
Fanzona jest przy stacji metra Uniwersytet, w sercu miasta, na placu Wolności, uważanym tutaj za największy w Europie. Ale nie przyjęła się od razu. – Po co nam ona? U nas, jak ktoś ma bilet, to idzie na stadion Metalista, jak nie ma, ogląda mecz w domu – wyjaśnia szef obwodowego stowarzyszenia pisarzy Anatolij Stożuk.
– Całe szczęście, że przyjechali Holendrzy i pokazali charkowianom, jak można się bawić i kibicować. Dla Ukraińców to nowość – mówi Natalia Miroszniczenko, zastępca szefa Departamentu Euro 2012 w mieście. Kiedy Holendrzy grali z Duńczykami, a potem z Niemcami i Portugalią, Charków był pomarańczowy: przybysze mieli pomalowane twarze i ciała, niektórzy nawet zęby mieli pomarańczowe, włosy, paznokcie. Podczas pierwszego meczu sprzedano 11 tys. l piwa, w pierwszym tygodniu mistrzostw – 31 tys. l.
Ukraińska szara strefa rzuciła się do roboty, już nazajutrz po pierwszym meczu pojawiły się w sprzedaży najróżniejsze kapelusze, czapki i gadżety wzorowane na holenderskich, ale w niebiesko-żółtych barwach.