Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Wielki Księgowy

Czy Niemców stać, aby utrzymywać Europę?

Schäuble porusza się na wózku od 1990 r., gdy postrzelił go szaleniec. Schäuble porusza się na wózku od 1990 r., gdy postrzelił go szaleniec. Ullstein bild / BEW
Miał być kanclerzem, prezydentem Niemiec, szefem Eurogrupy. Nic z tego się nie ziściło, ale Wolfgang Schäuble jest dziś najpotężniejszym ministrem w Europie. Pilnuje kasy Niemiec. W Berlinie nazywają go współkanclerzem.
Niemiecki minister finansów mówi, co myśli o krajach Południa. To nie przysparza mu przyjaciół w Europie.GEORGES GOBET/AFP/EAST NEWS Niemiecki minister finansów mówi, co myśli o krajach Południa. To nie przysparza mu przyjaciół w Europie.

Ktoś powiedział do mnie: „Niech pan nie wstaje”. A ja na to: „Może pan być spokojny, że tego nie zrobię”. Wolfgang Schäuble jest sparaliżowany od obojczyka w dół, nie może wstać, do nikogo podejść, wyjść czy trzasnąć drzwiami. Ale potrafi żartować z własnej niepełnosprawności. Żeby z nim porozmawiać, koledzy ministrowie muszą stać w pokłonie albo kucać przy jego wózku. On sam najbardziej lubi rozmawiać przy stole, wtedy rozmówcy też siedzą. Ale nawet gdy stoją, niemiecki minister finansów potrafi sprowadzić ich do parteru. Ostatnio Baracka Obamę, gdy prezydent USA krytykował Niemcy za brak zdecydowania w walce z kryzysem. „Niech pan Obama zajmie się własnym deficytem, bo jest większy niż ten strefy euro” – wypalił Schäuble w wywiadzie. A jak na niego to i tak delikatna riposta.

Dwa lata temu rzecznik ministerstwa finansów zapomniał rozdać dziennikarzom tabele z danymi przed konferencją prasową. Gdy tylko zaczął powitanie, Schäuble wszedł mu w słowo i z uśmiechem rozpoczął tyradę: „A mówiłem panu 20 minut temu, że byłoby pięknie, gdyby rozdano dane”. Przez salę przechodzi szmer rozbawienia, upokorzony rzecznik zapewnia, że tabele zaraz dotrą, po czym próbuje kontynuować konferencję. Ale minister jedzie dalej: „Panie Offer, niech pan nie gada, tylko zadba o to, by te liczby zostały natychmiast rozdane. Opuszczam tę konferencję, a pan mnie powiadomi, jak rozda pan dane” – mówi, po czym odjeżdża na wózku o własnych siłach. Po powrocie na salę dalej pastwi się nad rzecznikiem, ten kilka dni później poda się do dymisji. Schäuble nie przeprasza.

Posłowie z rodzimej CDU boją się zadawać mu pytania, a co dopiero kwestionować jego sądy. Bo Schäuble to stary wyjadacz: od 40 lat zasiada w Bundestagu, 14 lat był ministrem, nawet Merkel nie wie o polityce tyle, co on. Dlatego to jemu kanclerz Niemiec oddała najważniejszy resort w swoim rządzie – ministerstwo finansów. Od dwóch lat cała berlińska polityka obraca się wokół kryzysu strefy euro, jego finał przesądzi bowiem o przyszłości Niemiec. Ilekroć któryś kraj wpada w tarapaty i domaga się pomocy pozostałych, Niemcy stają przed dylematem: dać czy odmówić? Najwięksi płacą najwięcej, dźwigają też największą odpowiedzialność. Tego dylematu nie rozstrzyga Merkel, tylko 69-letni Schäuble. Dlatego w Berlinie przezywają go Mit-Kanzler, współkanclerzem.

On pilnuje kasy, jeździ na spotkania Eurogrupy, a przede wszystkim tłumaczy Niemcom to, czego kanclerz wyjaśnić nie potrafi: że muszą łożyć na przetrwanie wspólnej waluty. Merkel nie lubi wywiadów, on udziela jednego na tydzień, ostatnio w „Spieglu”. „Na szali leży nasz dobrobyt” – mówi prosto z mostu. Niemcy mu wierzą, bo równie szczery jest wobec Greków: „Naród grecki musi złożyć ofiarę”. Ale obok brutalnych ocen Schäuble przemyca rzecz jeszcze rzadszą u niemieckich polityków: wizję przyszłej Europy. Chce unii fiskalnej, wyborów bezpośrednich na szefa Komisji Europejskiej i referendum nad zmianą niemieckiej konstytucji, by to wszystko umożliwić. Nie ma w Europie polityka, który byłby takim idealistą i realistą zarazem. Może dlatego, że żaden nie przeszedł takiego piekła jak Wolfgang Schäuble.

Kaleka na kanclerza?

„Mówiłam mu, że nie może umrzeć” – płacze kobieta w dzienniku telewizyjnym. Jest 12 października 1990 r., dziewięć dni po zjednoczeniu Niemiec. Kilka godzin wcześniej na spotkaniu wyborczym w Szwarcwaldzie doszło do krwawego zamachu: szaleniec, który planował zabić Helmuta Kohla, postrzelił Wolfganga Schäublego. Jedna kula roztrzaskała mu szczękę, druga trafiła w kręgosłup, trzecią przyjął ochroniarz, który zasłonił ministra ciałem. Zakrwawiony Schäuble czeka na pomoc, leżąc na rękach nieznajomej kobiety. „Spojrzał na mnie, oparł głowę i powiedział, że nie ma czucia w nogach” – relacjonuje w dzienniku. Lekarze uratują mu życie, ale nie naprawią przerwanego rdzenia kręgowego. Schäuble już nigdy nie będzie chodził.

W chwili ataku ma 48 lat, żonę, czworo dzieci i świetne perspektywy. Najbliższy współpracownik Kohla jest murowanym kandydatem na przyszłego kanclerza. Od 1984 r. zasiada w rządzie, najpierw jako wpływowy szef urzędu kanclerskiego, potem jako minister spraw wewnętrznych. Na zdjęciach z tamtych lat wygląda makiawelicznie: ostre rysy twarzy, zimne spojrzenie, skrajna pewność siebie. W 1990 r. kanclerz powierza mu najważniejsze zadanie swoich rządów – Schäuble ma zorganizować zjednoczenie Niemiec. To on będzie jego architektem, jego podpis widnieje na traktacie między RFN a NRD z 31 sierpnia 1990 r. Gdy w Szwarcwaldzie padają strzały, przed ambitnym ministrem otwiera się właśnie droga do urzędu kanclerskiego. Ale to nie wózek zrujnuje mu karierę.

 

Schäuble wraca do polityki już sześć tygodni po ataku, ale relacje z Kohlem zaczynają się psuć. Ledwie zostaje szefem klubu CDU w Bundestagu, media zaczynają spekulować, że kopie dołki pod kanclerzem i chce przejąć jego stanowisko po wyborach w 1994 r. Ale Kohl znowu wygrywa, choć obiecuje oddać Schäublemu stanowisko w połowie kadencji. Ten dzień jednak nigdy nie nadejdzie. W 1997 r. zdesperowany Schäuble sam zgłasza się na kandydata: „Kaleka na kanclerza?” – pyta Niemców z okładki „Sterna”. W środku odpowiada: „Czuję się gotowy na ten urząd”. Część chadecji chce, by to on prowadził partię do wyborów w 1998 r., ale nikt nie ma odwagi obalić Kohla. A ten po 16 latach rządów znów stawia na siebie. I przegrywa z kretesem.

Nowym kanclerzem zostaje Gerhard Schröder z SPD, Schäuble przejmuje upragnione szefostwo CDU. Ale radość trwa krótko. Rok po ustąpieniu Kohla wybucha skandal czarnych kont – chadecja przyjmowała datki na kampanie od przedsiębiorców, ale nie zgłaszała ich fiskusowi. Kohl nie wypiera się nielegalnego finansowania CDU, ale odmawia podania nazwisk darczyńców. Twierdzi, że dał im słowo honoru, ale w rzeczywistości boi się pewnie podejrzeń o korupcję, gdyby dziennikarze zaczęli kojarzyć nazwiska biznesmenów z przetargami i kontraktami. Kilka wpłat zostaje ujawnionych, ale symbolem całej afery stanie się jedna: 100 tys. marek w gotówce od lobbysty zbrojeniowego Karlheinza Schreibera. Pękatą kopertę przyjął w imieniu CDU Wolfgang Schäuble.

Dymisja za kopertę

Gubi go lojalność wobec Kohla, a potem strach przed utratą zdobytej z takim trudem pozycji. Zapytany w Bundestagu o kontakty ze Schreiberem, lider opozycji potwierdza spotkanie w 1994 r., ale przemilcza fakt, że otrzymał pieniądze. Do koperty przyznaje się dopiero miesiąc później, musi zeznawać przed komisją śledczą Bundestagu. Sprawa nie trafi do sądu, ale Schäuble ma zepsutą reputację i nie może dalej przewodzić CDU. W lutym 2000 r. składa dymisję ze stanowiska przewodniczącego chadecji, a jego następczynią zostaje Angela Merkel. Sekretarz generalna CDU już kilka miesięcy wcześniej ostro odcina się od Kohla. Kanclerz zjednoczenia pozostanie nietykalny, ale upadek Schäublego daje Merkel sposobność do przejęcia sterów chadecji.

Przez kolejnych pięć lat wycina partyjnych rywali, a w 2005 r. z mozołem wygrywa wybory. Schröder odchodzi, ale Merkel nie ma większości i musi utworzyć wielką koalicję CDU-SPD. By zrównoważyć wpływy socjaldemokratów w rządzie, potrzebuje nagle doświadczonego chadeka, ale takiego, co nie będzie w kółko knuł, jak przejąć jej stanowisko. Schäuble idealnie pasuje do rysopisu: kanclerzem już nie zostanie, doświadczenia ma w bród, poza tym marzy o powrocie do czynnej polityki. Zostaje ministrem spraw wewnętrznych – odpowiada m.in. za organizację piłkarskich mistrzostw świata w 2006 r. Na ministra finansów awansuje po wyborach w 2009 r., gdy CDU tworzy już tradycyjną koalicję z FDP. W samą porę na kryzys strefy euro.

Stróż długów

Schäuble urzęduje dziś w budynku wzniesionym dla Hermanna Göringa. Od przeprowadzki do Berlina w 1999 r. federalne ministerstwo finansów mieści się w dawnym gmaszysku Luftwaffe – na klatkach schodowych wciąż są aluminiowe poręcze odlane z odpadów z produkcji samolotów. Zrezygnowani Grecy lubią ostatnio przedstawiać Merkel w mundurze Wehrmachtu, jako tę, która dręczy ich kraj drakońskimi cięciami i nie chce podzielić się bajecznym bogactwem. Zewsząd słychać apele, by skąpi Niemcy sypnęli wreszcie groszem i wykupili całą strefę euro z tarapatów. Ten postulat zakłada, że feldmarszałek Schäuble siedzi na górach złota – tymczasem prawda jest taka, że w swoim ministerstwie pilnuje głównie długów. Największych w Europie.

Według Eurostatu Niemcy są winne światu 2 bln 88 mld 472 mln euro – większy dług publiczny mają tylko USA i Japonia. Oczywiście długi państw podaje się zwykle w relacji do produktu krajowego brutto, który w przypadku Niemiec jest potężny – ich gospodarka wytworzyła w ubiegłym roku ponad 2,5 bln euro nowego bogactwa, a zadłużenie sięgnęło 81 proc. tej kwoty. Nie zmienia to jednak faktu, że Republika Federalna nie ma nadwyżki budżetowej, a cokolwiek łoży na ratowanie strefy euro, musi sama pożyczyć, powiększając własny dług. Owszem, Niemcy pożyczają dziś najtaniej w Europie, ale to nie wina Schäublego, że inwestorzy nie dowierzają Hiszpanom czy Włochom. Jeśli wierzą Niemcom, to m.in. dlatego, że ich minister finansów przestrzega dyscypliny budżetowej.

 

Gdy Schäuble obejmował urząd, współrządząca FDP zażądała obniżek podatków. Niemcy szybko wyszły z recesji w 2009 r., notowały rekordowy wzrost, ale minister twardo odmówił. Uznał, że najpierw trzeba zrównoważyć budżet, i miał rację – dzięki temu kryzys strefy euro zastał Niemcy z uporządkowanymi finansami publicznymi. Koszty obsługi długu, istotny wydatek z budżetu, spadły jeszcze bardziej; z kolei wzrost gospodarczy przełożył się na wyższe wpływy budżetowe. Jedno i drugie sprawia, że deficyt sam się kurczy, ale ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie. Poza tym hamulec długu nie pozwala Schäublemu zaciągać nadmiernych zobowiązań, a niemieckie odsetki na dłuższą metę muszą wzrosnąć. A wtedy nowe długi mogą wyhamować prężną dziś gospodarkę. Tak było w poprzedniej dekadzie.

Minister w pułapce

Przy całym narzekaniu Niemców na Greków jak na razie Schäuble wyłożył na nich tylko 15 mld euro żywej gotówki. Reszta pomocy, ok. 300 mld euro, to gwarancje, które zamienią się w realne straty dopiero, gdy Grecja opuści strefę euro. Kolejnych 500 mld euro to zobowiązania banków centralnych krajów-wierzycieli względem niemieckiego Bundesbanku – one również zmaterializują się tylko w razie rozpadu unii walutowej. Jeśli do niego dojdzie, Niemcy poniosą natychmiastową stratę rzędu 1,3 bln euro. A to dopiero początek: wyjście słabych gospodarek pociągnie za sobą skokowe umocnienie euro, czyli obniży konkurencyjność niemieckiego eksportu. A to nieuchronnie odbije się na wzroście napędzanym dziś po części przez słabość wspólnej waluty.

Schäuble zna te wyliczenia i wie, że unia walutowa stała się dla Niemiec pułapką. Nie mogą dopuścić do jej rozpadu, ale nie stać ich też na uwspólnotowienie długów. Dlatego Merkel i Schäuble grają na zwłokę, próbują wytyczyć plan jak najwolniejszej integracji w nadziei, że zanim ten proces się dopełni, reszta państw dokona koniecznych reform i podniesie konkurencyjność swoich gospodarek. Gdy Merkel mówi, że za jej życia nie będzie euroobligacji, ma to oznaczać, że dopuszcza wspólny dług tylko jako zwieńczenie bardzo długiej drogi do unii fiskalnej. Schäuble, być może bardziej świadom gwałtowności procesów politycznych, mówi już o europejskim ministerstwie finansów.

Dotychczas kryzys był ich sojusznikiem, bo pozwalał zmuszać innych do reform. Teraz staje się przeciwnikiem, także osobistym. O odejściu Schäublego spekulowano ostatni raz w 2010 r., gdy wylądował w szpitalu podczas ważnych negocjacji w Brukseli. Zaczęło się od alergii na leki, skończyło na czteromiesięcznej nieobecności w kluczowym okresie kryzysu. Dwukrotnie zgłaszał gotowość dymisji, dwukrotnie kanclerz ją odrzucała. Dwa lata później Merkel wciąż go potrzebuje, ale szczerość Schäublego nie przysparza mu przyjaciół. Jeszcze tydzień temu był głównym kandydatem na nowego szefa Eurogrupy, ale na szczycie nie zdobył poparcia Francji. W Niemczech stał się symbolem polityki zaciskania pasa.

Jeśli po przyszłorocznych wyborach w Berlinie powstanie znowu wielka koalicja, Merkel będzie musiała oddać ministerstwo finansów socjaldemokratom. Wolfgang Schäuble odjedzie jak zawsze o własnych siłach, a na salę posiedzeń niemieckiego rządu wróci brakujący fotel.

Polityka 27.2012 (2865) z dnia 04.07.2012; Świat; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Wielki Księgowy"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną