Eldorado się skończyło, wyspa jest bankrutem. Sklepikarze zwijają interesy, rośnie bezrobocie, przestępczość i ceny – mleko i energia elektryczna są już najdroższe w Unii. Cypr stał się tak drogi, że uciekają nawet brytyjscy emeryci, którzy kiedyś tłumnie kupowali tu nieruchomości. Teraz z ulgą sprzedają nadmorskie domki i mieszkania Rosjanom – dla nich ceny nie są jeszcze wygórowane. W pierwszych dniach lipca w Nikozji pojawiła się 30-osobowa delegacja Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Europejskiego Banku Centralnego, która wertuje księgi i lustruje system finansowy, by ocenić, ile będzie kosztowała reanimacja gospodarki. Ze wstępnych szacunków wynika, że państwo mniejsze od województwa opolskiego, z rocznym PKB 17,5 mld euro, pilnie potrzebuje 4 mld na ratowanie banków, zbyt silnie powiązanych z upadającymi bankami greckimi. Drugie tyle pójdzie na niewydolny i rozbudowany do granic przyzwoitości sektor publiczny.
Jeśli Cypr zgodzi się na europejską pomoc, Unia narzuci ostre warunki. Wyspę Afrodyty czeka kuracja odchudzająca. Zacznie się cięcie wydatków, z nimi nadejdzie fala wyrzeczeń, do których Cypryjczycy, dotąd zamożni i żyjący chwilą, nie są przyzwyczajeni. Ewentualne plany ratunkowe zdemolują również bezpieczeństwo armii urzędników, najlepiej opłacanej służby cywilnej Unii. Praca w budżetówce ustawiała rodziny na pokolenia, urzędniczy etat wiązał się z szeregiem apanaży, dodatków i sowitymi odprawami.
Cięcia czekają też państwowe firmy, przygrywką są planowane zmiany w linii lotniczej Cyprus Airways. Narodowy przewoźnik jest malutki, obsługuje tylko dwadzieścia kilka połączeń, ma w sumie 10 samolotów, potężne długi i zbuntowany personel. Strajkiem grożą piloci, którzy zarabiają nawet po 130 tys. euro rocznie i bronią się przed obniżką pensji.