W pobliżu gabinetu prezydenta wszyscy chodzą na palcach. – Nie znosi, gdy mu się przeszkadza – mówi N., częsty bywalec kancelarii głowy państwa. – Spokoju na korytarzach strzegą liczni ochroniarze. Są jednak bezsilni, gdy pojawia się Kola, jeździ na hulajnodze po czerwonych dywanach i hałasuje w najlepsze.
Siedmioletni Mikałaj, nazywany zdrobniale Kolą, to najmłodszy syn Łukaszenki i jego oczko w głowie. Białoruski lider uwielbia pokazywać się z nim publicznie, ubiera chłopca w szyte na miarę garnitury i nie zważając na protokół dyplomatyczny, zabiera w oficjalne podróże. Kola kosi więc z ojcem zboże podczas dożynek. Jako trzylatek był na otwarciu olimpiady w Pekinie. Niedawny mecz finałowy Euro w Kijowie obserwował z trybuny honorowej razem z kilkoma premierami, prezydentami i hiszpańskim następcą tronu. Wraz z tatą miał audiencję u papieża Benedykta XVI, siedział ojcu na kolanach podczas rozmów z prezydentem Armenii i spacerował z Władimirem Putinem.
Pistoleciki i czekolada
W czerwcu rodzinny tandem odwiedził Kubę, Wenezuelę i Ekwador. W Caracas Łukaszenka powiedział, że mały Mikałaj „przejmie od niego pałeczkę w sztafecie”, a wenezuelscy fotoreporterzy wypatrzyli schowany za pazuchą siedmiolatka pistolet. Łukaszenkę cieszą militarne zainteresowania syna. W grudniu, podczas dorocznej konferencji prasowej jedna z dziennikarek spytała, co Kola dostanie pod choinkę. „Nie pozwalam mu jeść czekolady, źle na nią reaguje. Najcenniejszym prezentem jest dla niego broń”. „Zabawkowa?” – zgadywała dziennikarka. „Nie, nie, przynajmniej pneumatyczna, wyrósł już z pistolecików” – uściślił Łukaszenka.
Trzy lata temu, podczas białorusko-rosyjskich manewrów wojskowych, Kola w mundurze moro z dumą prezentował Dmitrijowi Miedwiediewowi pomalowany na złoty kolor pistolet.