Demokracje nie są wieczne. W 1941 r. na świecie było zaledwie 11 państw rządzonych demokratycznie; w Europie cztery – Szwajcaria, Wielka Brytania, Szwecja, Irlandia. Ale już pół wieku później – w wyniku demokratycznej rewolucji 1989 r. – tylko kilka państw bałkańskich było w Europie rządzonych autorytarnie.
Trudno przewidzieć stan rzeczy za 50 lat. Zapewne przyszły ustrój niezbyt będzie przypominać tę demokrację, która w zimnej wojnie zwyciężyła z radzieckim totalitaryzmem. Australijski politolog John Keane w pasjonującej pracy „Życie i śmierć demokracji” pokazuje zresztą, że wiele naszych potocznych wyobrażeń o dziejach demokracji nie jest wartych funta kłaków. Nie jest na przykład prawdą, że jej starożytnych początków trzeba szukać w Atenach, a nowożytnych w Wielkiej Brytanii. To tylko europocentryczny mit.
Po odczytaniu pisma linearnego B okazało się, że pojęcia damos i damokoi znano już tysiąc lat przed Atenami w kulturze mykeńskiej. A duński archeolog Thorkild Jacobsen znalazł dowody na jeszcze wcześniejsze zgromadzenia ludowe na terenie dzisiejszej Syrii, Iraku i Iranu. Nie jest więc prawdą, że demokracja bezpośrednia jest wynalazkiem Zachodu. „Demokracja ateńska była darem Orientu” – twierdzi Keane. Nie tylko w Mezopotamii głosowano kwestie wojny i pokoju, karania przestępców i ustalania podatków poprzez wrzucanie kamyków do glinianych naczyń. Również w zachodnich rejonach Indii. To Fenicjanie przenieśli tę formę demokracji bezpośredniej w rejony Morza Śródziemnego.
Od renesansu Europejczycy są wpatrzeni w linearny rozwój swych państwowości.