Pøbel (norw. Łobuz), jeden z czołowych artystów norweskiego street artu, mediom pokazuje co najwyżej swoje rozchodzone trampki. Z działaniami się nie afiszuje. – Robię sztukę ulicy jak najdalej od ludzi, a jak najbliżej natury – mówi. Jego zdaniem odbiorcy zbędna jest wiedza, kim jest ten, co namalował.
Miejsca też wybiera nietypowe. Nie ulicę, nie miasto, a kompletne odludzie. Dom pośrodku niczego. Ścianę z widokiem na nic. Na stojącym siłą woli drewnianym budynku na końcu polnej drogi napisał białą farbą „Street art” (Sztuka ulicy). Na innym, szczerbatym od ubytków w deskach, wymalował wielkie „Together we fall apart” (Razem się rozpadamy). Na martwym kaszalocie wyrzuconym na brzeg napisał po prostu „Pøbel”. Oto rybak w klasycznym norweskim stroju i wełnianym swetrze, z deską surfingową pod pachą. Gdzie indziej staruszek strzelający z laski czy Robin Hood kradnący sejf. Ślepe okna, surowy krajobraz północnej Norwegii i te samoopowiadające się historie. Robin pcha wózek inwalidzki z brzuchatym i przygarbionym Batmanem, Superman unosi triumfalnie ramię do góry, nie za wysoko, żeby sobie nie wyrwać wenflonu, a Spiderman jedną ręką zdejmuje z twarzy maskę, drugą opierając się o rehabilitacyjny balkonik. Stare twarze i pomarszczone ciała, obleczone w obcisłe kombinezony.
– Batman na wózku nikogo już nie uratuje i nic za nas nie naprawi. Superbohaterowie wyłysieli i ledwo zipią, więc musimy ratować się sami. Pøbel nie ma wątpliwości, że na przykład przed globalnym ociepleniem nie obroni nas żaden latający heros w kolorowych majtkach.