Kto jeszcze pamięta François Hollande’a z wiosennej kampanii wyborczej? Prezydent Francji, wówczas jeszcze jako kandydat, stanowczo domagał się renegocjacji uzgodnionego już paktu fiskalnego, który narzuca krajom strefy euro niemiecką dyscyplinę budżetową. Kanclerz Angela Merkel wraz z całą grupą przywódców europejskich dała wtedy do zrozumienia, że życzy zwycięstwa Sarkozy’emu. Hollande mimo to wygrał i jeszcze w czerwcu wymusił ustępstwo – pakt na rzecz wzrostu gospodarczego, czyli 120 mld euro na inwestycje w krajach dotkniętych kryzysem.
– Hollande doprowadził do wznowienia gry w Europie – uważa prof. Zaki Laïdi, dyrektor w Instytucie Studiów Politycznych w Paryżu. Zasługi tej odmawia Hollande’owi prawicowa opozycja, bo pakt fiskalny, który w ubiegłym tygodniu dostało do ratyfikacji Zgromadzenie Narodowe, nie różni się niemal przecinkiem od wersji uzgodnionej przez Merkel i Sarkozy’ego. A w przeciwieństwie do paktu na rzecz wzrostu ten jest twardą umową międzyrządową, która zobowiązuje Francję do redukcji deficytu. Nie tylko zwolennicy Hollande’a są rozczarowani.
W ubiegłym tygodniu francuski parlament zaaprobował umowę, ale nie obyło się bez tradycyjnych we Francji narzekań na Unię. Komuniści, zieloni i radykalna lewica – la gauche de la gauche, jak się dziś mówi we Francji – dalej odrzucają pakt jako wykwit ultraliberalnego kapitalizmu. Odrzuca go też skrajna prawica Marine Le Pen i „suwereniści”, którzy protestują przeciwko zrzekaniu się francuskiej niepodległości na rzecz Brukseli. Ale nawet wśród popierających traktat nie ma specjalnie entuzjazmu dla Unii.