Emir Kataru Hamad as-Sani przekazał 10 mln dol. na opiekę lekarską dla potencjalnych cywilnych ofiar lądowej inwazji izraelskiej na Strefę Gazy. Teraz, gdy po siedmiu dniach i siedmiu godzinach walk nastąpiło zawieszenie broni, pieniądze zapewne wrócą do królewskiej szkatuły w Dausze. Gest emira nie wart byłby wspomnienia, gdyby nie stanowił jedynego wyrazu skromnej pomocy świata arabskiego dla walczącego z Izraelem Hamasu. Pozostali przywódcy państw muzułmańskich ograniczyli się tylko do potępienia państwa żydowskiego lub do kurtuazyjnych wizyt w Gazie, po których zostały jedynie zdjęcia fotoreporterów.
Wszystko zgodnie ze stanowiskiem Ligi Arabskiej wyrażonym przez jej sekretarza generalnego Nabila al-Arabi: „Zawieszenie broni w myśl postulatów Hamasu jest ważne, ale nie najważniejsze. Najważniejsze jest zakończenie okupacji Zachodniego Brzegu i wschodniej Jerozolimy”.
Przesłanie sekretarza Ligi nie dotarło chyba do uszu Mahmuda Abbasa. Prezydent Autonomii Palestyńskiej nie znalazł czasu, aby pofatygować się ze swojego Ramallah do Gazy i uścisnąć dłoń Ismaila Haniji, lidera Hamasu. A jeszcze niedawno obaj liderzy palestyńscy głośno mówili o wspólnych wyborach do rządu zjednoczonej, wolnej Palestyny. Teraz jest już niemal pewne, że kraj taki na długo pozostanie w sferze niespełnionych marzeń. Chyba nie bez racji powiadał Abba Ewan, były minister spraw zagranicznych Izraela, że Palestyńczycy nigdy nie zaprzepaścili okazji, aby zaprzepaścić okazję.
Każda z ponad siedmiuset rakiet wystrzelonych ze Strefy Gazy na Izrael była wodą na młyn Beniamina Netanjahu, który po styczniowej reelekcji uczyni wszystko, co w jego mocy, aby raz na zawsze storpedować możliwość powstania niepodległej Palestyny.