Jest taka scena w drugiej części filmu „Ojciec chrzestny”. Młody jeszcze Michael Corleone (Al Pacino) siedzi za biurkiem, w tle słychać gwar przyjęcia, ale w pokoju panuje cisza. W półmroku przy ścianie siedzi Pat Geary, senator z Nevady (postać fikcyjna). Rozmawiają o pozwoleniu na prowadzenie biznesu hazardowego w Las Vegas. Pewny siebie Geary w końcu mówi, że gardzi Michaelem i jego rodziną, ale będzie z nimi robił interesy i przy tej okazji wyciśnie ich do cna. Niedwuznacznie domaga się gratyfikacji za wpuszczenie rodziny Corleone do swojego stanu. Zapowiada, że czeka na ofertę, odwraca się na pięcie i zmierza do wyjścia. Wtedy Michael zatrzymuje senatora i według Michaela Cohena z „Guardiana” wypowiada najważniejszą sentencję w historii amerykańskiego kina: „Moja oferta jest następująca: nic”.
Barack Obama jest prawie jak Michael Corleone. Pierwszego dnia nowego roku postawił republikanów pod ścianą i w ramach ucieczki znad tzw. klifu fiskalnego zażądał od nich zgody na podwyższenie podatków tylko dla najbogatszych. Prawica miała dwie opcje: albo się na to zgodzić i czekać na polityczny lincz ze strony przeciwników jakichkolwiek nowych podatków, albo wszystko zablokować i wziąć odpowiedzialność za ruinę gospodarczą kraju. Ostatecznie stało się tak, jak chciał Obama.
Drugi raz przed podobnym dylematem republikanie stanęli 22 stycznia, przy okazji dyskusji o limicie zadłużenia państwa. Byli przekonani, że Obama zmięknie i w ostatniej chwili dorzuci kilka miliardów z Rezerwy Federalnej, żeby uratować kraj przed bankructwem. Prezydent jednak zasiadł za biurkiem i rzekł do republikanów mniej więcej tak: „Moja oferta jest następująca: nic”. Republikanie za „nic” zgodzili się zawiesić obowiązywanie limitu zadłużenia na najbliższe trzy miesiące.