W najbliższych dniach w Watykanie spotka się na konklawe zarząd Kościoła katolickiego, aby wybrać kolejnego papieża i przy okazji debatować nad globalną strategią tego przedsięwzięcia. Skład świątobliwego grona jest wysoce niedemokratyczny. Na każdego z 19 przedstawicieli Ameryki Łacińskiej przypada aż 22,4 mln katolików z tego kontynentu, podczas gdy każdy kardynał Europejczyk reprezentuje zaledwie 6,3 mln wiernych, nie mówiąc już o 28 purpuratach z 49-mln społeczności włoskich katolików. Dorzucając do tego fakt, że Filipińczycy (76 mln wiernych) i Egipcjanie (140 tys.) będą mieli po jednym elektorze, całe to spotkanie w Kaplicy Sykstyńskiej może się wydawać niedemokratycznym skandalem.
Bez wątpienia Europa rządzi w Kościele katolickim, nie tylko na mocy prostej statystyki – ze Starego Kontynentu pochodzi 61 ze 117 kardynałów uprawnionych do głosowania, choć Europejczykiem jest tylko co czwarty katolik. Stary Kontynent ma również przewagę pod względem wieku – przeciętny kardynał Europejczyk jest 6 lat młodszy od nie-Europejczyka, co oznacza, że również podczas następnego konklawe, choć nad zebranymi znów będzie górował Duch Święty, to i tak ostatnie zdanie będzie należeć do Europejczyków.
Długofalowa strategia
Jan Paweł II wielokrotnie podkreślał, że w Kościele nie ma miejsca na demokrację, bo przecież nie można głosować nad prawdą. Przestrzegał również, aby nie mylić konsensu z sensus fidelium, czyli z wyczuciem spraw wiary, dostępnym tylko całemu Kościołowi. Ten brak demokracji jest dla Imperium Vaticanum jeszcze większym atutem z geopolitycznego punktu widzenia. Papież Jan XXIII w 1961 r. w setną rocznicę zjednoczenia Włoch dziękował Opatrzności, że Watykan nie ma terytorium do obrony i obywateli do wysłuchania.