Świat

Zniknięcie Niemców sudeckich

Czechom wraca pamięć o Niemcach sudeckich

Teplice nad Metuji w kraju hradeckim. W czerwcu 1945 r. zamordowano tu 23 Niemców. Teplice nad Metuji w kraju hradeckim. W czerwcu 1945 r. zamordowano tu 23 Niemców. Hana Jakrlova / Anzenberger Agency
Napis na tablicy nie wyjaśnia niczego. „Wszystkim niewinnym ofiarom postoloprtskich wydarzeń maja i czerwca 1945”. Nie mówi, kim były ofiary, ile ich było i jak zginęły. Ale i tak podzielił miejscowych Czechów.
Na brązowo zaznaczono tereny zamieszkane do 1945 r. w wiekszości przez Niemców, na tle mapy dzisiejszych Czech.MS/Polityka Na brązowo zaznaczono tereny zamieszkane do 1945 r. w wiekszości przez Niemców, na tle mapy dzisiejszych Czech.
Koszary w Postoloprtach. Do nich najpierw spędzono niemieckich sasiadów.AN Koszary w Postoloprtach. Do nich najpierw spędzono niemieckich sasiadów.
Ofiary masakry w Postoloprtach, fotografia archiwalna.AN Ofiary masakry w Postoloprtach, fotografia archiwalna.
Deportacja Niemców z Sudetów, fotografia archiwalna.ČTK/AN Deportacja Niemców z Sudetów, fotografia archiwalna.
Nagrobki niemieckie w Zdonovie, w kraju hradeckimHana Jakrlova/Anzenberger Agency Nagrobki niemieckie w Zdonovie, w kraju hradeckim
Tablica pamiatkowa w języku czeskim i niemieckim upamiętniająca wydarzenia w Postoloprtach, odsłonieta 3 czerwca 2010 r.Libor Zavoral/ČTK Tablica pamiatkowa w języku czeskim i niemieckim upamiętniająca wydarzenia w Postoloprtach, odsłonieta 3 czerwca 2010 r.

3.06.2010 r. Podczas odsłonięcia tablicy Uta Reiff, córka jednej z ofiar, zadała pytanie: „Kim byli ci ludzie, którzy zostali tutaj straceni?”. Sama na nie odpowiedziała: „Ci, którzy byli tutaj katowani, którzy byli tu zabici, nie byli przestępcami, nie byli mordercami, nie stanęli przed sądem, nie zapadł wyrok. Byli zamordowani, ponieważ byli Niemcami. Niemcami, którzy żyli tu od stuleci. Tu była ich ojczyzna”. Uta Reiff przemawiała na cmentarzu w niewielkim czeskim miasteczku Postoloprty, które Niemcy przez kilka wieków nazywali Postelberg.

1947. Grupa niemieckich socjaldemokratów, którzy przed wojną byli posłami do parlamentu czechosłowackiego, przygotowała petycję do ONZ, w której opisywali mordy, gwałty i rabunki, do jakich doszło po zakończeniu wojny. Wśród wielu miejsc padła nazwa Postoloprty. Czechosłowacki parlament postanowił wówczas powołać komisję śledczą.

Po przesłuchaniu świadków posłowie nie mieli wątpliwości. „Tu nie chodzi o przypadek kilku osób, ale idzie faktycznie o masową egzekucję” – wyrokował przewodniczący komisji Bohumír Bunža. „Nie jestem za tym, abyśmy sądzili Czechów za to, że karali Niemców” – mówił socjalistyczny poseł Karel Kácl. Komunista Jaroslav Kokeš pytał: „Czy jest dobre postępowanie, abyśmy roztrząsali publicznie sprawę, z której zagranica czyni wielką kampanię przeciwko Czechosłowacji, przeciwko naszej narodowej rewolucji?”.

Potajemnie przeprowadzono ekshumację. W kilku miejscach, w miasteczku i poza nim, odnaleziono 763 ciała i poszukiwania przerwano. Zwłoki skremowano. Prochy przepadły bez wieści. Po przejęciu rządów przez komunistów w 1948 r. akta utajniono.

1993. Niemcy? Nie było ich tu. Oni skończyli w koszarach albo w bażanciarni – w 1993 r. dwoje dziennikarzy z wydawanego w Lounach tygodnika postanowiło napisać o mieszkańcach okolicznych wsi. – Kiedy dopytywaliśmy się, co znaczą koszary i bażanciarnia, nasi rozmówcy wycofywali się z rozmowy: No, wiecie, jak było po wojnie. Nie miałem najmniejszego pojęcia, o czym mówią – opowiada David Hertl. Był wówczas 23-letnim reporterem. Pamięta, że kiedy miał 11, może 12 lat, czyli na początku lat 80., w szkole była lekcja o niemieckiej okupacji. Nauczyciel opowiadał o zbrodniach i powszechnym czeskim oporze. Po szkole pobiegł do babci i zapytał o jej udział w ruchu oporu. – Babcia spojrzała na mnie jak na wariata. Wojna? To były najpiękniejsze lata mojego życia – powiedziała. Wyszłam za mąż, urodziłam córkę, mieszkałam w Pradze, a dziadek miał świetnie płatną pracę. Uświadomiłem sobie, że między tym, co jest w podręcznikach, a tym, jak przeżywali wojnę ludzie, jest wielka różnica.

1995. Kvta Tošnerová i David Hertl dwa lata zbierali materiały. Wreszcie ukazał się artykuł. Opisali w nim, jak pod koniec maja 1945 r. w Postoloprtach pojawiły się oddziały armii czechosłowackiej. Mężczyźni z miasteczka i okolicznych wsi zostali zagonieni do byłych austriackich koszar. Następnego dnia kobiety, które przyniosły jedzenie dla mężów i synów, dowiedziały się, że mężczyzn już tu nie ma. Nieco później kobiety, dzieci i starców zamknięto w obozie. Kobiety były gwałcone. Obóz był przepełniony, brakowało jedzenia.

3 czerwca żołnierze otoczyli oddalone o 15 km miasto Žatec. Kilka tysięcy mężczyzn zebrano na rynku, pod konwojem pomaszerowali do Postoloprtów. Stajnie w koszarach były tak przepełnione, że spano na stojąco. Strażnicy strzelali pod byle pretekstem. Każdego dnia z koszar wychodziły grupy mężczyzn konwojowanych przez żołnierzy. Wracali tylko żołnierze. Kiedy mężczyźni z Žatca byli maltretowani w Postoloprtach, kobiety zebrano w byłych koszarach SS. Ich los był równie okrutny co kobiet zamkniętych w obozie w Postoloprtach. Domy i gospodarstwa niemieckie zostały obrabowane. Z czasem Niemców skierowano do prac przymusowych. Po konferencji poczdamskiej ci, co przeżyli, zostali wywiezieni. Wcześniej pozbawiono ich czechosłowackiego obywatelstwa i majątku.

Artykuł wywołał burzę. – Odbieraliśmy telefony: włazicie Niemcom w dupę, niemieckie świnie. Dostawaliśmy anonimy: będziecie wisieć. Związek Bojowników o Wolność powiadomił prokuraturę, że popełniliśmy przestępstwo – mówi Hertl. Czeska policja wszczęła śledztwo na wniosek pisarza Ludvíka Vaculíka, który zażądał wyjaśnienia zbrodni. Po półtora roku sprawę umorzono z braku dowodów.

21.01.1997 r. „Strona czeska wyraża ubolewanie, że poprzez powojenne wypędzenia, jak i przymusowe wysiedlenia Niemców sudeckich z ówczesnej Czechosłowacji, pozbawianie majątku i obywatelstwa, uczyniono wiele cierpień i krzywd niewinnym ludziom, również ze względu na zbiorowy charakter przypisywania winy” – tak brzmi fragment czesko-niemieckiej deklaracji o wzajemnych stosunkach, podpisanej przez kanclerza Helmuta Kohla i premiera Václava Klausa.

2000. Rodzice Otokara Löbla znaleźli się wśród niespełna 10 proc. Niemców, których nie wysiedlono. Urodził się w Žatcu. Chodził do czeskich szkół. Po samobójczej śmierci Jana Palacha (w styczniu 1969 r. w proteście przeciwko agresji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację) współorganizował strajk w gimnazjum. W 1970 r., po śmierci ojca, wyjechał z matką do Niemiec. – W 2000 r. nawiązałem kontakty z Niemcami pochodzącymi z Žatca. Wtedy dowiedziałem się o Postoloprtach. Nie chciałem uwierzyć w to, co mi opowiadali. Wydawało mi się to przesadzone i uważałem, że jest to propaganda ziomkostw sudeckich. Zacząłem sprawdzać fakty.

Kiedy w 2002 r. z Niemiec ze Stowarzyszenia Przyjaciół Miasta Žatec przyszła propozycja uczczenia pamięci pomordowanych, Miroslav Hylák – wówczas we władzach miasta Postoloprty – jak większość mieszkańców był przeciwny. „Niemcy, którzy znaleźli się po pierwszej wojnie w Czechosłowacji, okazali się nielojalni, zdradzili! Mieli wszystkie prawa, ale z Hitlerem rozbili republikę, przyłączając czechosłowackie terytoria do III Rzeszy. Należała się im kara! Za bestialstwa, jakich się dopuścili w całej Europie, mamy fundować im pomnik? Za pomordowanych Czechów?” – rozprawiano nie tylko w gospodach.

Radni odrzucili niemiecką propozycję.

2006. Oficer policji, który w 2006 r. prowadził kolejne śledztwo, nie zgodził się na spotkanie. Rozmowę telefoniczną przerwał twardym: – Wszystko już powiedziałem. Kilka lat temu wypowiedział się jednak dla czeskich mediów: „Nie przypuszczałem, że Czesi mogli tak postępować, jak to było opisane w doniesieniu o przestępstwie. Podczas śledztwa nie pozostało mi nic innego, jak przyznać, że to faktycznie się stało”.

Wskazał dwóch winnych. Kapitan Vojtěch Černý wydał rozkaz rozstrzelania pięciu chłopców. Policjant Bohuslav Marek z zimną krwią zastrzelił trzy osoby. „Prawdopodobnie oni byli odpowiedzialni za śmierć innych. W ówczesnym kodeksie karnym nie było określenia ludobójstwo, gdyby było, to oskarżyłbym ich o ludobójstwo” – mówił śledczy.

Marek i Černý zeznawali przed komisją w 1947 r. Nigdy nie stanęli przed sądem. Obaj dożyli sędziwego wieku i zmarli śmiercią naturalną. Ich los nie jest wyjątkowy. Czechosłowacki parlament w 1946 r. uchwalił ustawę, na mocy której nie ścigano przestępstw popełnionych wobec Niemców. Liczbę ofiar szacuje się na ponad 25 tys. O ponad 100 tys. słuch zaginął.

2008.Kiedy znalazłem się w bażanciarni, poczułem się tak samo jak w Terezinie. Byłem na miejscu zbrodni – Václav Vích widział przed sobą zarośniętą polanę przy drodze z Postoloprtów na Levonice. Tu w 1947 r. odkopano 452 ciała Niemców. Vích poznał dzieje najbliższej okolicy przypadkowo. Jego klasa z gimnazjum w Lounach wzięła udział w projekcie „Tragiczne miejsca historii”. Wymyślili go działacze ze stowarzyszenia Antikomplex. – Rozmawialiśmy ze świadkami. Zdziwiłem się, kiedy kilku z nich powiedziało nam: Nie mówicie nikomu, że to wiecie ode mnie. Było ponad 60 lat po wojnie. Czego można się bać? Widziałem miejsca, gdzie doszło do egzekucji. Szkołę, bażanciarnię, udało się nam dostać do koszar.

Koszary w Postoloprtach wyglądają ponuro. Budynek straszy powybijanymi szybami. Bramy zamknięte na głucho. Na drucianym płocie zawieszone są zgniłozielone płachty zasłaniające widok na dziedziniec. Podejście do płotu wywołuje ruch po drugiej stronie. Groźne szczeknięcie, a po chwili płot wybrzusza się pod ciężarem skaczącego na siatkę psa. Koszary nie należą do miasta. Właścicielka chce urządzić w nim dom spokojnej starości. Wymyśliła nazwę: Eden. Liczyła, że wśród chętnych będą również Niemcy, których skusi spokojne czeskie miasteczko.

Ruina. Nie robi wrażenia, póki nie wie się, co tam się działo – mówi Vích. Gimnazjalistów odwiedził Peter Klepsch, który w 1945 r. miał 17 lat i mieszkał w Žatcu. Wspominał, jak 3 czerwca obudziła go siostra: wszyscy mężczyźni od 12 do 65 lat muszą się zgromadzić na rynku pod karą śmierci. Tam Klepsch zobaczył śmierć po raz pierwszy: – To był urzędnik pocztowy. Spóźnił się. Został zastrzelony, a jakiś mężczyzna jeździł po nim na motorze. Wnętrzności wkręciły się w szprychy kół.

Klepsch zapamiętał dyrektora browaru, który z grupą mężczyzn był wyprowadzany przez żołnierzy z koszar. Zapytał go: Dokąd idziecie? Mężczyzna ręką wskazał na niebo. Klepsch opisał też egzekucję pięciu kilkunastoletnich chłopców. Zostali złapani, kiedy próbowali zdobyć jedzenie w pobliskim sadzie. Wpierw ich pobito. Żołnierze wycelowali karabiny maszynowe w tłum siedzących na dziedzińcu mężczyzn. Chłopców postawiono pod ścianą. Po salwie czterech upadło. Piątego zabito strzałem w głowę. – Krzyczał: mamo! A jego ojciec siedział trzy rzędy ode mnie i to wszystko widział. Ktoś zwariował. Wstał i zaczął tańczyć, inny zaczął się rozbierać. Klepsch musiał pogrzebać ojca kolegi: – Był to kapitan Langer. Podszedł do policjanta Marka, powiedział: Panie komendancie, byłem niemieckim oficerem, a to, co się tu dzieje, jest niezgodne z konwencją genewską. Niech mnie pan zastrzeli. Został zabity strzałem w czaszkę.

Klepsch przeżył. W 1946 r. wyjechał do Niemiec.

Vích wraz z dwoma kolegami napisał szkolną pracę. W zakończeniu napisali: „Nasza praca odpowiada na wiele pytań w rodzaju: co się tam stało? Niestety/na szczęście wywołuje kolejne i kolejne pytania”.

Kto wydał rozkazy tym żołnierzom? – nie tylko Vích, ale i zawodowi historycy nie są w stanie odpowiedzieć z całą pewnością na to pytanie. W archiwach nie zachowały się pisemne rozkazy. Zachowało się natomiast zeznanie jednego z oficerów, że podczas odprawy generał Oldřich Španiel, szef kancelarii wojskowej prezydenta Edvarda Beneša, powiedział: „Pamiętajcie, że dobry Niemiec to martwy Niemiec. Im mniej ich zostanie, tym mniej wrogów będziemy mieć”.

W 1947 r. Španiel potwierdził tylko, że powiedział zdanie o martwych Niemcach, ale jako dykteryjkę, iż podczas wojny w ten sposób mówiono w USA. Zachowały się także przemówienia prezydenta Beneša: „Naszym celem jest oczyszczenie państwa od faszyzmu i nazizmu, od Niemców i Węgrów” albo „Mój program jest taki, że problem niemiecki musimy w republice zlikwidować”. Obrońcy Beneša twierdzą, że mówiąc o rozwiązaniu kwestii niemieckiej, myślał on o wysiedleniu. Oskarżyciele nie mają wątpliwości, że prezydent – obawiając się, że zwycięskie mocarstwa nie zgodzą się na wysiedlenie Niemców – postanowił sam rozwiązać problem.

2009. Löbl jest uparty. W 2007 r. przedstawił władzom miasta zebrane materiały. O Postoloprtach powstała sztuka teatralna, ukazywały się artykuły w prasie czeskiej i niemieckiej, do miasteczka przyjeżdżały ekipy telewizyjne. Ponad rok po wizycie Löbla w magistracie lokalny dziennik napisał: „Przedstawiciele miasta starali się unikać decyzji, aby powstało miejsce pamięci, argumentując, że ta sprawa wciąż jest delikatna i że może dojść do negatywnej reakcji części mieszkańców”.

Löbl zaproponował powołanie komisji. Hylák był wówczas starostą miasta. – Długie lata nie wiedziałem, do czego tu doszło. Chciałem, aby miasto pogodziło się z przeszłością. Komisja zadecydowała, że tablica będzie miała dwujęzyczny napis: „Ofiarom masakry w maju i czerwcu 1945”. Kilku radnych zaprotestowało.

4 listopada 2009 r. w magistracie pojawiły się tłumy dziennikarzy. Jeden z nich napisał: „Po przeszło czterogodzinnej debacie radni zgodzili się, że historycznych wydarzeń nie można dłużej nie dostrzegać, że trzeba się do nich przyznać i stanąć z nimi twarzą w twarz, jednocześnie zgodzili się, by pominąć zaproponowane słowo masakra, aby nie budziło ono ewentualnie dalszych negatywnych emocji mieszkańców. (…) Radni odrzucili propozycję niemieckich stowarzyszeń, które chciały pokryć większą część kosztów”.

2010. Słowo „masakra” padło podczas odsłonięcia tablicy. „W tym dziwnym czasie, oprócz innych wydarzeń dochodzi do masakry w Postoloprtach. W imię narodowej czystki, z zawiści, żądzy majątku, ale także pod hasłem »martwy Niemiec, to dobry Niemiec« dochodzi do bezsensownego mordu, z którego po wytrzeźwieniu z powojennej euforii staje się na koniec po prostu tabu” – czeski historyk Michal Pehr przemawiał w imieniu władz miasta.

Dziennikarka napisała, że na uroczystość przyjechało sporo Niemców, ale nie było Czechów. Hylák zaprzecza: – Stali nieco dalej.

Czechów było wielu, ale miejscowych było mało – pamięta Löbl.

2013. Na uroczystości nie pojawił się Jaroslav Vodička, jeden z członków komisji. On głosował przeciwko tablicy: – W czasie wojny w Postoloprtach był obóz niemiecki, przechodził tamtędy marsz śmierci. Kto wie, kim były te ofiary? Vodička jest przewodniczącym Związku Bojowników o Wolność i Stowarzyszenia Czechów Wołyńskich. W 1944 r. ponad 11 tys. ich wstąpiło do oddziałów czechosłowackich sformowanych w ZSRR. Pod ich adresem padają również oskarżenia, że brali udział w akcji w Postoloprtach. Vodička tłumaczy z pasją: – To zrozumiałe, że ktoś, kto wrócił z obozu koncentracyjnego, odpłacił Niemcom. Nigdy nie udowodniono, że za Postoloprty odpowiedzialne jest wojsko i władze.

Vodička jest dumny, że w Žatcu jest pomnik Beneša. Na cokole napis: „Wołyńscy Czesi z wdzięcznością swojemu prezydentowi”. Beneš sprowadził ich po wojnie do kraju. Doświadczyli sowieckiej rzeczywistości, nierzadko gułagów. Nie chcieli zostać w ZSRR. Zamieszkali w Žatcu i okolicy. Przejęli domy niegdyś należące do Niemców. – Na placu jest tylko plastikowa replika popiersia. Oryginał z brązu znajduje się w ratuszu. Żeby nikt nie zniszczył – wyjaśnia Vodička.

Na tablicy leży sztuczna czerwona róża. Pod nią wazon z kwiatami i wygasłe znicze. – Zapalają je nie tylko Niemcy, ale i mieszkańcy – mówi Hylák. Napis uważa za kompromis. – Podczas tych wydarzeń zginęli również mieszkający tu Czesi.

Czesi zginęli, ponieważ uznano ich za Niemców – odpowiada Löbl.

To dobre miejsce, bezpieczne. Cmentarz jest zamykany na noc. Ostatnio znaleźliśmy jednak ślady, że ktoś chciał ją zdemontować – były starosta na chwilę przerywa wypowiedź. – Jest z brązu – Miroslav Hylák jest pewny, że to jest właściwe wyjaśnienie.

Reportaż powstał przy wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Polityka 20.2013 (2907) z dnia 14.05.2013; Na własne oczy; s. 132
Oryginalny tytuł tekstu: "Zniknięcie Niemców sudeckich"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną