Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Pablo Escobar Tour

W królestwie króla kokainy

Panorama Barrios Pobre, dzielnicy Medellin. Panorama Barrios Pobre, dzielnicy Medellin. Olivier Goujon / Corbis
Witamy na wycieczce śladami króla kokainy! Jedyny taki tour w całym Medellín! Tylko 50 dolarów, a w cenie pogawędka z bratem capo i okolicznościowe zdjęcie. Poznaj sekrety Pablo Escobara! Tylko z nami.
Basen króla koki.Olivier Goujon/Corbis Basen króla koki.
Pozostałość po siedzibie kartelu.Tomasz Czech/Polityka Pozostałość po siedzibie kartelu.
Fragment płyty nagrobnej Escobara.Tomasz Czech/Polityka Fragment płyty nagrobnej Escobara.
Roberto Escobar pokazuje policyjne zdjęcia swojego słynnego brata.Olivier Goujon/Corbis Roberto Escobar pokazuje policyjne zdjęcia swojego słynnego brata.
Motor, na którym Escobar umknął pościgowi.Tomasz Czech/Polityka Motor, na którym Escobar umknął pościgowi.
Szyba przestrzelona podczas próby porwania Roberto Escobara.Tomasz Czech/Polityka Szyba przestrzelona podczas próby porwania Roberto Escobara.
Roberto jest dzisiaj żywą atrakcją wycieczek i chętnie robi sobie zdjęcia z turystkami.Tomasz Czech/Polityka Roberto jest dzisiaj żywą atrakcją wycieczek i chętnie robi sobie zdjęcia z turystkami.

Najpotężniejszy narco w historii, król koki lub po prostu Szef (El Patrón). Jeśli Medellín kojarzy się dziś z kartelem, to właśnie jego w tym wątpliwa zasługa. W latach 80. kontrolował 80 proc. handlu kokainą na świecie. Według „Forbesa” był siódmym najbogatszym człowiekiem globu. Ale powiedzieć, że był przemytnikiem kokainy, to nic nie powiedzieć – twierdzi jego biograf Alonso Salazar. Bo capo (głowa rodziny mafijnej) śnił przede wszystkim o władzy. Opłacał policjantów, sędziów i polityków albo ich zabijał, w myśl zasady: kasa albo ołów. Mówił o sobie, że – obok papieża – jest najważniejszą osobą na ziemi.

Choć nie żyje od 20 lat i większość Kolumbijczyków wolałaby go wymazać z pamięci i historii, jego duch krąży po kraju jako gwiazda popkultury i atrakcja turystyczna. W końcu, jak twierdzą organizatorzy wycieczek jego śladami, Chicago ma Ala Capone, Londyn Kubę Rozpruwacza, a Medellín – Pablo Escobara.

Spacer śladami capo z historią Medellín w tle, którą oferuje wiele biur podróży, to opcja light. Można też odwiedzić położoną cztery godziny od Medellín hacjendę Escobara, Napolés. Najbardziej osławiony jest jednak Pablo Escobar Tour, którego gwoździem programu jest spotkanie z Roberto Escobarem, bratem Pablo, i wizyta w jego domu.

W białym busiku z napisem „Transport szkolny” siedzi 10 osób. Wielka Brytania, Niemcy, Norwegia, USA – sami reprezentanci backpackerskiej młodzieży. Wśród nich Dobrze Poinformowana Polka, która marzy o spotkaniu z Roberto od czasu, gdy przeczytała jego autobiografię. – Równy z niego gość – mówi.

Płatne z góry – informuje długowłosa przewodniczka Natalia, na oko lat 25. Kierowca, który z Escobarami zna się podobno od dawna, oferuje zimne napoje w dobrej cenie. – Coca-cola, nie kokaina, ha, ha – zanosi się nerwowym śmiechem.

Pierwszy przystanek: budynek Dallas. Dawna siedziba kartelu, dziś osmalony szkielet, spustoszony przez bombę podłożoną przez konkurencję. Natalia ogranicza się do paru zdań wyjaśnienia. Nie będzie nudzić szczegółami gringos, którzy i tak myślą o tym, jaką strzelić fotkę. Szkoda tylko, że nigdzie nie widać słynnego graffiti „Pablo Escobar żyje”. Zamalowali? Może i tak. Nie pasowało przecież do miasta, które zdobyło właśnie tytuł najbardziej innowacyjnej metropolii w świecie, przyznawany przez „Wall Street Journal” i Citibank.

Escobar-toury zaczęły się mnożyć wraz z napływem turystów do Kolumbii parę lat temu. Escobar to produkt marzenie, takiej biografii nie wymyśliłby najlepszy spec od marketingu: kokainę przemycał w łodziach podwodnych, na gumki do banknotów wydawał 2,5 tys. dol. miesięcznie, a w Napolés miał prywatne zoo z hipopotamami.

W jednej z wycieczek wziął udział Óscar Cantor, 31-latek z Bogoty. Szybko zorientował się, że o Szefie wie więcej niż miejscowy przewodnik, więc postanowił otworzyć własny Escobar-biznes. Tak powstał Pablo Escobar Tour, dziś dostępny w dwóch wersjach: objazdu po Medellín za 50 dol. albo w wariancie kilkudniowym, połączony z wizytą w Napolés – taka przyjemność kosztuje do 1000 dol. Na stronie Pablo Escobar Tour można też kupić książki o narco albo koszulkę z napisem „I [tu serce podziurawione kulami] Pablo”.

Óscar mówi, że zaczął się interesować Escobarem jako mały chłopiec, kiedy z gazety „El Espectador” zniknął jego ulubiony komiks dla dzieci. Parę dni wcześniej capo podłożył w jej siedzibie bombę. – Kim jest pan, przez którego nie ma Wally’ego? – zastanawiałem się. Od tamtej pory przeczytałem i zobaczyłem na jego temat wszystko, co się dało. Zajmował się sprzedawaniem ludziom trucizny. Ale trudno nie mieć podziwu dla fortuny, którą zgromadził, jego ekscesów, kobiet, którymi się otaczał. Fascynuje mnie jednak nie on, ale jego historia.

90 proc. uczestników wycieczek to cudzoziemcy. Z Kolumbijczykami kończy się zazwyczaj na dyskusjach o etyce. – Nie jest dla mnie Bogiem, zabijał w końcu dzieci. Co się stało, to się stało. Ja opowiadam tylko historię. W Niemczech też są toury śladami nazistów – tłumaczy Óscar.

Tymczasem szkolny busik zajeżdża na cmentarz Jardines de Montesacro. 20 lat temu, w asyście 5 tys. ludzi, pochowano tu podziurawione od kul służb specjalnych ciało narco. Nekropolia: nagrobne płytki na ziemi, równo przystrzyżona trawa. Grób Escobara nie różni się od pozostałych, poza tym, że spoczywa obok niego cała familia: matka, ojciec, młodszy brat, kuzyn i, niczym wierny pies, ochroniarz El Limón, który zginął, broniąc Szefa.

Pablo nie jest dziś szczególnie lubiany – tłumaczy oględnie Natalia, podczas gdy w ruch idą aparaty i komórki. – Nie po tym, co przez niego przecierpieliśmy. W epoce największej narkoprzemocy, na przełomie lat 80. i 90., kiedy Escobar – protestując przeciw grożącej mu ekstradycji do USA – wypowiedział wojnę państwu, Natalia była jeszcze w pieluchach. O tym, jak się wtedy żyło w Medellín, wie od rodziców. Codziennie przed wyjściem z domu żegnali się z bliskimi, bo nie wiedzieli, czy wrócą. Bomba albo strzelanina mogły wybuchnąć gdziekolwiek: w sklepie, na targu, na ulicy. Według skromnych rachunków, medelliński kartel odpowiada za śmierć 4 tys. ludzi.

Na nagrobku capo leży wysuszony kwiatek. – Pewnie od tych z dzielnicy, która oficjalnie nazywa się Medellín sin Tugurios, choć i tak wszyscy mówią na nią Dzielnica Pablo Escobara – tłumaczy Natalia. Postawił tam 5 tys. domów dla ludzi, którzy wcześniej mieszkali właściwie na wysypisku śmieci. Psychopata i manipulator, który porywał i mordował dziennikarzy, ministrów i kandydatów na prezydenta, był przy okazji jak „prywatne państwo opiekuńcze” (to Artur Domosławski w „Gorączce latynoamerykańskiej”): fundował boiska piłkarskie w najbiedniejszych dzielnicach, budował, pożyczał. „Będę szczera, oddajemy mu kult – mówiła kolumbijskim dziennikarzom mieszkanka dzielnicy Rosalbina Vargas. – Jako jedyny się o nas zatroszczył”.

Po powrocie do busika czeka niespodzianka. Obok wyrosło stoisko z filmami, naklejkami „Pablo Escobar – King of Coke” i napojami. – Inicjatywa kierowcy – wyjaśnia Natalia, a on z usłużnym uśmiechem zachęca do zakupów. – Oglądać, dotykać – uwija się, ocierając pot z czoła. Biznes to biznes, peso to peso. Ołowiu już dawno nie ma, ale kasę wycisnąć się da.

Urzędowi miasta, który wolałby, żeby Medellín kojarzyło się obcokrajowcom z przedsiębiorczością, nowoczesnymi bibliotekami i ruchomymi schodami, które mają ułatwić życie mieszkańcom położonych wysoko najbiedniejszych dzielnic, Escobar-toury są nie w smak. Medellín przeszło długą drogę. Z miasta o najwyższym wskaźniku zabójstw (375 na każde 100 tys. mieszkańców w 1991 r.) stało się najbardziej innowacyjną metropolią na świecie, która z przemocą wciąż się zmaga, ale woli mówić o inwestycjach w zrównoważony transport, nowoczesnych centrach konferencyjnych i planach rewitalizacji biednych dzielnic. Narkoprzemoc to ciemna plama na wizerunku. Wydział turystyki wysłał nawet inspektorów incognito, żeby sprawdzili, co się wyprawia na tourach. Ale Escobara nikt pod niebiosa nie wychwala, o zbrodniach się mówi, więc przyczepić się trudno, a zakazać nie ma jak.

Nazwaliśmy nasz tour „Pablo Escobar to już historia” – mówi José Luis Pastor z See Colombia Travel. – Ważny był dla nas kontekst, dlatego wizyta w miejscach związanych z Escobarem zajmowała 45 minut z 4,5-godzinnej wycieczki po mieście. Mimo to rozpętała się krytyka, zarzucano im, że robią z narkoprzemocy Disneyland. Tour wciąż jest w ofercie, ale biuro nie robi mu specjalnej reklamy. Zrezygnowało też ze współpracy z Roberto Escobarem.

To właśnie zaangażowanie w biznes Roberto budzi największe kontrowersje. Dla przyjaciół: Osito – Niedźwiadek; był księgowym kartelu i prawą ręka Pablo. Dziś to życiowy rozbitek, w czapce z daszkiem i mocnych okularach. Kiedy odsiadywał 11-letni wyrok za przemyt narkotyków i pranie brudnych pieniędzy, konkurencyjny kartel z Cali podesłał mu list z bombą, która wybuchła mu w twarz. Jest prawie niewidomy, niedosłyszy. Codziennie przyjmuje turystów w swoim domu, który niegdyś służył za kryjówkę Pablo.

Czujcie się jak u siebie – mówi, ściskając dłoń każdemu z osobna. Zwykły dwupiętrowy dom jednorodzinny to dziś prawdziwe narkosanktuarium. Wśród relikwii: motor, który podczas ucieczki przed policją miał pożyczyć Escobarowi napotkany wieśniak (za co później dostał od capo samochód wart 50 tys. dol.), stół ze skrytką na milion dolarów, obrotowy kominek, kryjący wnękę, w której mogło się schować kilka osób. Podziurawiony, zardzewiały rzęch, którego wielkie zdjęcie wisi w garażu, to według Natalii auto Ala Capone, które Escobar kupił w USA i sprowadził do Kolumbii w częściach. Według innych wersji, był własnością Bonnie i Clyde’a albo zwykłym rupieciem, do którego strzelano z nudów w Napolés. Ale nikt nie będzie przecież dociekał prawdy. Ani wypytywał, czy zdjęcie Pablo i Roberto pod Białym Domem na pewno było zrobione wtedy, gdy poszukiwał go już cały świat, łącznie z FBI. Nikt się nie czepia, nikt nie dopytuje. Łypie w końcu groźnie ze zdjęcia sam Szef w futrzanej czapie, wczepiony w kraty więzienia, które – uwaga – sam dla siebie zbudował.

Wątpliwości nie budzą za to ślady po kulach, które zdobią zdjęcie capo przy wejściu i okna w salonie. To pamiątka po nieudanej próbie porwania Roberto, którą podjął trzy lata temu jego własny ogrodnik z kolegami. Myśleli, że uda im się wyłudzić fortunę, ale uprzedziła ich policja. Jeden napastnik zginął na miejscu, dwóch zostało rannych. Rozbita szyba świetnie prezentuje się na zdjęciach. Turysta z USA, w czapce z daszkiem, przyjmuje gangsterską pozę i celuje w dziurę z palców. Będzie superfota.

Największy problem Kolumbii z Escobarem polega na tym, że nie spadł z nieba, ale, jak mówi Alonso Salazar, był produktem społeczeństwa. W ekstremalnej formie skupiał cechy, którymi lubią się chełpić jego współrodacy: był psychopatą, ale i innowacyjnym przedsiębiorcą, który budował własne lotniska, by eksportować biały proszek. Zbrodniarzem, ale i berraco (jak w Kolumbii określa się ludzi z charakterem), który rzucił wyzwanie gringos. Mordował Bogu ducha winnych ludzi, ale parę tysięcy innych wyciągnął z ruiny.

O tym, że dziedzictwo Escobara to dla Kolumbii nie lada ambaras, świadczy sprawa telenoweli o życiu Escobara, którą w zeszłym roku pokazywała telewizja. Największa produkcja w historii kolumbijskiej TV pobiła wszelkie rekordy popularności. Dyskusji było jednak sporo. Przypominać? Konfrontowaniem z przeszłością leczyć zbiorowe rany? Czy może lepiej zamknąć rozdział na cztery spusty?

Kontrowersje łagodził fakt, że serial był oparty na biografii autorstwa Alonso Salazara i że stworzyli go Juana Uribe, córka porwanej przez Escobara dziennikarki, oraz Camilo Cano, syn zabitego szefa gazety „El Espectador”.

Wątpliwości jednak pozostały. Z badań publiczności wyszło, że mali Kolumbijczycy znaleźli w capo nowego idola. Furorę zrobiły wypuszczone nielegalnie na rynek zeszyty z escobarowymi naklejkami i zabawkowe figurki. – Dzieciaki z biedniejszych dzielnic mówiły, że był dobry, bo zabierał bogatym i dawał biednym – opowiada Róbinson Úsuga, młody dziennikarz zajmujący się tematyką pamięci historycznej. – Ja sam do czasu studiów uważałem go za Robin Hooda. Problem polega na tym, że w szkole w ogóle się o nim nie mówi. Państwo udaje, że nie istniał, i zamiast edukować, zostawia jego postać na pastwę mediów i legend.

Nie pamiętać bywa wygodniej. Jak mówi Róbinson, Escobar nigdy nie zaszedłby tak daleko, gdyby nie wspierali go przedsiębiorcy i politycy. Jedni robili z nim interesy, innych fascynował. W Napolés bywali politycy, gwiazdy show-biznesu, piękne kobiety z wyższych sfer. Konfrontacja z przeszłością jest jednak konieczna. Dlatego Róbinson wraz z grupą znajomych mówi o trudnych sprawach poprzez sztukę: kręcą filmy animowane o tragicznych zdarzeniach z przeszłości, organizują warsztaty w szkołach. – Escobar to nasza wspólna sprawa. Chcemy czy nie, to człowiek, który miał na nas największy wpływ we współczesnej historii.

Zbliża się kulminacyjny punkt wycieczki – kawa na tarasie z Roberto Escobarem. Niedźwiadek zamiast o kartelu woli jednak mówić o fundacji pomagającej najuboższym i chorym na AIDS, na którą – jak twierdzi – idą wszystkie wpływy z wycieczek. Potem autografy – wzorem szefa kartelu, Roberto obok zwykłego podpisu składa też odcisk palca – oraz wspólne zdjęcia. Ustawia się kolejka, każdy chce się sfotografować z młodszym z Escobarów na tle reprodukcji policyjnego ogłoszenia „Poszukiwani”, na którym widnieją twarze braci i suma 10 mln dol. – Wierzę, że Pablo miał dobre serce – mówi z przekonaniem Dobrze Poinformowana Polka.

Moja babcia nie rozumie, po co obcokrajowcy chcą to oglądać – wyznaje Natalia, opierając się o stół, przy którym Escobar miał spożyć ostatnią, urodzinową zresztą kolację, zanim do jego kryjówki w centrum Medellín wtargnął specjalny oddział policji. – Pyta, jak mogę tu pracować? Ale ja wierzę, że turystów trzeba edukować. Ktoś mnie ostatnio zapytał, czy kokainę sprzedawali u nas w supermarketach. Mam nadzieję, że nie macie takiego wrażenia.

Nigdy w życiu – zapewniają ją zgromadzone wokół uczestniczki.

Óscar Cantor zżyma się, że w Kolumbii panuje podwójna moralność, jak za czasów Szefa: – Wszyscy go potępiają, ale zarabiają na nim, kręcąc seriale albo pisząc książki. Ja otwarcie przyznaję: zarabiam na Escobarze. Chce sobie zrobić tatuaż z jego postacią. Jest właśnie w trakcie rozmów z telewizją, która chce transmitować ten zabieg na żywo.

Fotografie: Agencja Corbis i Tomasz Czech

Polityka 22.2013 (2909) z dnia 27.05.2013; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Pablo Escobar Tour"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną