Zamiast gróźb komunistyczna Północ od kilku dni wysyła sygnały, że chce powrotu do sytuacji sprzed kryzysu. Daje do zrozumienia, że może znów wrócić do negocjacji o swoim programie atomowym, choć zapowiada, że z niego nie zrezygnuje. Sugeruje, że 60 lat po wojnie przyszedł czas na podpisanie porozumienia pokojowego, wspomina też o ponownych spotkaniach rozdzielonych rodzin i zielonym świetle dla ruchu turystycznego w Górach Diamentowych. Wreszcie zaproponowała otwarcie wspólnej strefy przemysłowej w Kesongu, którą zamknęła w kwietniu.
Do tej pory Południe wszystkim tym ofertom mówiło twardo „nie”, oskarżając Kim Dzong Una o dwulicowość, przecież jeszcze niedawno jego wojska testowały rakiety dalekiego zasięgu, a w lutym przeprowadziły próbę jądrową. Jednak teraz – m.in. pod naciskiem firm produkujących w Kesongu, liczących straty wywołane kilkutygodniową przerwą – Seul godzi się rozmawiać. W strefie działa 120 fabryk, 53 tys. północnokoreańskich robotników produkuje w nich towary na południowy rynek. Choćby ze względu na swój rozmach Kesong jest nie tylko symbolem i barometrem stosunków koreańskich, ale także źródłem twardej waluty dla reżimu Kima. On też odczuł koszty przestoju i podobno dlatego złagodniał.
Inną stratą Północy, wynikającą z tej dziwnej wojny jest niezadowolenie Chin, sąsiada i protektora. Towarzysze w Pekinie uważają młodego Kima za znacznie bardziej nieobliczalnego niż jego ojciec i dziadek. Chiny mówią Korei wprost, że musi porzucić zbrojenia atomowe. Od samego przewodniczącego Xi Jinpinga usłyszał to w zeszłym tygodniu specjalny wysłannik Kima. Chińska prasa nie poświęciła wizycie posła zbyt wiele uwagi, zresztą Północ od dawna nie może się doprosić, by jakikolwiek wysoki przedstawiciel chińskich władz odwiedził Pjongjang.