Z racji zaawansowanego wieku sam papież Franciszek ziemi obiecanej pewnie ujrzeć nie zdoła, ale lud katolicki wprowadzi na drogę, która do niej prowadzi. Takie nadzieje wyrażają sympatycy papieża w Kościele i poza nim.
Próbka mowy Mojżeszowej z Brazylii: żadna religia „nie może spać spokojnie dopóki choć jedno dziecko umiera z głodu lub nie chodzi do szkoły, dopóki choć jeden młody czy stary nie ma opieki medycznej“. Albo: „nie raduje mnie młody człowiek, który nie protestuje“.
Mocno zabrzmiały słowa reprymendy wobec biskupów i księży: Kościół oddalił się od ludzi, biskupi żyją jak książęta, proboszczowie przypominają biurokratów, a trzeba pasterzy i świadków. Kościół ma wyjść na ulice, do ludu. W oddaleniu się duchownych i instytucji Kościoła od codziennych spraw ludzi Franciszek upatruje przyczynę odpływu wiernych do kościołów neoprotestanckich. Franciszek przyznał publicznie, że Watykanem wstrząsają skandale, malwersacje finansowe i że wiele tam do zrobienia. Takim językiem nie mówił żaden z papieży naszego czasu.
Uczynił również gest w stronę teologii wyzwolenia: odblokował proces beatyfikacji abp. Oscara Romero z Salwadoru, nazywanego „głosem ludzi, którzy głosu nie mieli“. Abp. Romero został zastrzelony w trakcie kazania w 1980 r. przez członka paramilitarnej organizacji ultraprawicowej. Warto przypomnieć, że Jan Paweł II pozostawał głuchy na alarmy Romera o prześladowaniac i prośby o pomoc. W księżach i biskupach podobnych do Romera papież z Polski widział konia trojańskiego marksizmu w Kościele, a nie duchownych, którzy niosą pomoc biednym. Z tego, co dziś wiadomo, Franciszek nie spotkał się w trakcie wizyty w Brazylii z najważniejszym teologiem wyzwolenia w tym kraju Leonardo Boffem, skazanym przed laty na milczenie.