Michał Książek
20 sierpnia 2013
Ciężarówką przez krainę mrozów
Kołymski zimnik
Nie wiedzie tędy żadna droga. Są tylko cztery podstawowe kierunki świata oraz trzy tysiące kilometrów zamarzniętych zimą błot i jezior połączonych lodową żyłą Kołymy. Po tej rzece śmiałkowie pokroju Iwana prowadzą wielkie ciężarówki.
Pan Jezus, mówi Iwan, chodził po wodzie pieszo, w sandałach. Iwan Popow potrafi po niej jeździć, Kamazem. Tyle że woda Wani jest zamarznięta. I nazywa się Lena, Kołyma bądź Indygirka. Potrafi też Wania jeździć po zasypanych śniegiem i oblodzonych górach. Nie jakichś pagórkach, ale po Górach Czerskiego, Wierchojańskich i Stanowych. Prowadził nawet po zamarzniętym Morzu Łaptiewych, choć nie wiedział wtedy, że już zjechał z lądu, bo wszystko było białe.
Pan Jezus, mówi Iwan, chodził po wodzie pieszo, w sandałach. Iwan Popow potrafi po niej jeździć, Kamazem. Tyle że woda Wani jest zamarznięta. I nazywa się Lena, Kołyma bądź Indygirka. Potrafi też Wania jeździć po zasypanych śniegiem i oblodzonych górach. Nie jakichś pagórkach, ale po Górach Czerskiego, Wierchojańskich i Stanowych. Prowadził nawet po zamarzniętym Morzu Łaptiewych, choć nie wiedział wtedy, że już zjechał z lądu, bo wszystko było białe. Od lat utrzymuje w ten sposób rodzinę i niejedną ljubownicę. Oto dalniebojszczik, syberyjski kierowca ciężarówki. Śmiałkowie pokroju Iwana prowadzą swe ciężarówki po zamarzniętych rzekach delikatnie, jakby stąpali na palcach, ale i tak co roku kilku z nich utonie. W lepszym wypadku skończy się na utracie samochodu, nierzadko cennego ładunku i odmrożeniu palców u nóg bądź kawałka twarzy. Tak wygląda zimnik, czyli efemeryczny archetyp drogi, który istnieje tylko zimą w Rosji. Iwan śpi w kabinie, je za kierownicą, defekuje pod kołem, ale za to w niepokalanej bieli. Przez wiele dni myje tylko dłonie, oczy i przednią szybę. Nie może liczyć na pomoc medyczną czy wsparcie policji, każdego dnia ryzykuje ładunek i życie. Ryzyko zmniejsza odpowiednio przygotowany samochód. Zazwyczaj jest to ciężarówka Ural albo Kamaz z silnikiem zabezpieczonym od spodu metalową płytą, z łańcuchami na kołach i tak zwanym kołymbakiem, czyli dodatkowym zbiornikiem na paliwo. Oczywiście nielegalnym. Z Jakucka do Tiksi w delcie Leny jest zaledwie 1,5 tys. km, ale do Białej Góry nad Indygirką już 2 tys., zaś w ujście Kołymy, gdzie też żyje parę osób, aż 3 tys. km. By dotrzeć do Bilibino na Czukotce, dokąd wozi się nawet piasek budowlany, trzeba pokonać 4 tys. km. Dla bezpieczeństwa Wania podróżuje z synem Wową, ale są kierowcy, jak Samotny Wilk z Białej Góry, którzy podróżują w pojedynkę. Wilk w drogę zabiera przede wszystkim wielki brezent, którym w razie awarii nakrywa ciężarówkę. Pod jej kołami rozpala niewielki ogień i ogrzewa ten prowizoryczny namiot, samochód i narzędzia. Dzięki temu jakakolwiek naprawa jest możliwa. Wozi nawet piecyk i zapas drewna, nie jeden, ale dwa topory, wędkę, broń, dodatkową odzież skórzaną i rezerwę żywności na miesiąc. Ponoć planuje nabyć telefon satelitarny. Po lodach Kołymy Popowowi udało się przewieźć z Jakucka do osady Andruszkino w tundrze kołymskiej 11 ton żywności. Ryzykował przez 10 długich dni, pokonując 2,5 tys. km dla 350 tys. rubli (35 tys. zł). Za kółkiem zmieniał go Wowa. W Andruszkino Popow wchłonął butelkę wódki i czym prędzej ruszył z powrotem na południe: był kwiecień za pasem, a to ostatni miesiąc sezonu. W Średniekołymsku, nad Morzem Wschodniosyberyjskim, gdzie po 400 km pustki zatrzymał się po kolejną butelkę, dostał propozycję przeprowadzenia do Jakucka dźwigu budowlanego. Nikt nie umiał powiedzieć, skąd 24 tony żelastwa znalazły się 2 tys. km na północny wschód od Jakucka. Doświadczony Wania dźwigu nie chciał, tym bardziej że robotę zlecali Ormianie, z którymi trzeba ostrożnie, ale młody Wowa przekonał ojca: za transfer żurawia na ciężarówce Ural przez parę pasm górskich i największych w Rosji rzek mieli im zapłacić 100 tys. rubli (ok. 10 tys. zł) i dać drugie tyle na ropę. Kierowcy znaleźli pomocnika i pojechali. Droga ze Średniekołymska na południe, do Trasy Kołymskiej (Magadan–Jakuck), biegnie po lodzie Kołymy. Ci, co się boją rzeki, wyjeździli sobie szlak w tajdze wzdłuż jej brzegu. Na rzece można wpaść pod lód i utonąć bez wieści. Na brzegu tylko się przewrócić albo zabłądzić w tajdze wielkiej jak Europa. Popow wybrał rzekę. Na dużych odcinkach zamarza dość gładko, co umożliwia jazdę nawet nocą. Samochód toczy się jak w rynnie w śmiertelną biel, której końca nie widać. Jeśli coś z niej wystaje, to będzie to drzewo albo wrak samochodu. Już pierwszego dnia za Średniekołymskiem spotkali Kamaza po lusterka zamrożonego w Kołymie. Z lodu wystawała tylko szoferka i szczyt naczepy. Kierowca chyba przeżył, zwłok nie było nigdzie w pobliżu. Kołyma to bystra rzeka, nie zamarza taflą równomiernej grubości. Lód pęka nawet pod ludźmi, co dopiero pod samochodem. Jeśli Kamaz wiózł żywność, to według tutejszych wysokich cen ładunek może być wart nawet jakieś 7 mln rubli (ok. 700 tys. zł). Ale kierowca, jeśli przeżył, ani myślał sprowadzać sprzęt i wyciągać transport. Zapewne czeka gdzieś cierpliwie, aż lód w miejscu wypadku zgrubieje chociaż do pół metra. Będzie można wówczas bezpiecznie zbliżyć się do Kamaza, wyciąć w ładowni dziurę i powoli, ostrożnie wynosić cenne kiełbasy, konserwy i przetwory. Dalniebojszczycy twierdzą, że powstające w lodzie pęknięcie czuć pod kołami w czasie jazdy. Czasem kierowca wręcz ściga się ze szczeliną. Jeśli samochód wpadnie w ten sposób, że jedna z osi pozostanie na lodzie, to jest szansa, by go wyciągnąć. Najpierw jednak trzeba cierpliwie czekać, by lód zgrubiał w miejscu katastrofy. Potem przez kilka dni łuszczy się jego kolejne warstwy wokół kół, przez co staje się cieńszy, ale mróz powoduje, że lód od dołu szybko przyrasta i znów grubieje. Ten powtarzany wielokrotnie zabieg odsłania powoli koła, które łatwiej mogą wyjechać. Piłą spalinową trzeba jeszcze wyciąć lód, który obrósł burty samochodu. Do ciągnięcia potrzeba dwóch, czasem trzech innych ciężarówek. Często jednak samochodu nie da się uratować. Można go wtedy szukać latem w ujściu Kołymy do Oceanu Lodowatego albo na którymś z licznych zakrętów rzeki. Dlatego z pewną ulgą, po 400 km gładkiego lodu Kołymy, drugiego dnia Wania zjechał na ląd. Kamaz zwolnił do 20 km na godzinę, a w kabinie zatrzęsło jak w grzechotce. Już po godzinie na narządach wewnętrznych można było poczuć pierwsze odciski i siniaki. Nie pomogły nawet soczyste wymioty. Ale przez alyy, czyli subpolarne stepy porośnięte kępami traw, wiedzie droga do rzeki Zyrianki, zachodniego dopływu Kołymy. Zyrianką można wjechać w Góry Momskie, a potem przez wieś Sasyr i Góry Czerskiego dotrzeć do cywilizacji, czyli do Trasy Kołymskiej. Przez Góry Momskie Stary dźwig szybko zaczął się sypać. Pod koniec dnia Wowa usmarowany, w waciaku i z głową w dymie papierosowym wyglądał jak podzespół silnika ciężarówki Ural. Jakby wypadł gdzieś spod maski na chwilę i zaraz miał tam wrócić. Metalowy klucz przyrósł mu do dłoni, z kieszeni wychynął przewód, z drugiej pasek, który sprawi, że wspomaganie kierownicy będzie działać. W górach to bardzo ważne, żeby kierownica się kręciła. Pomocnika, który jak się okazało, nie zna się na mechanice, Wowa nazywa oljeniem, czajnikiem i łochem, czerpiąc garściami z gwary łagrów, które tu do niedawna istniały. Wowczik (zdrobnienie od Wowa) ma 26 lat, jeździ od siedmiu. Jakiś czas jeździł sam, ale tylko na krótkie i bezpieczne trasy. Raz ojciec puścił go do Tiksi, w ujściu Leny. Fajnie tam, bo można po morzu jechać. Morze jak morze, ma odpływ i przypływ, w pobliżu brzegu powstaje przez to szczelina, cienki lód, który trzeba umieć w wąskim miejscu przeskoczyć z rozpędu. Udawało mu się nie raz, ale tamtego razu nie dojechał do Tiksi. Wcale nie przez tę szczelinę. 300 km przed osadą zepsuła się pompa paliwowa i Wowa został na lodzie Leny. Póki miał benzynę w baku, grzał się w kabinie. Na drugi dzień została już tylko lampa benzynowa, której ciepła starczyło do wieczoru. Bez ognia był tylko sześć godzin, ale dwa palce u prawej nogi musieli mu amputować. Opowiadał o tym trzeciego dnia nad ranem, gdy dotarli do rzeczki Zyrianka. Jej doliną chcieli wjechać w Góry Momskie, ale podczas przeprawy lód pękł pod dźwigiem jak szkło i ciężarówka po osie utknęła w lodowej brei. Przy minus 40 stopniach zimna zmielony potężnymi kołami lód zamienił się w rodzaj szkliwa, które trzeba było rozbijać łomami. Wygarniać rękami i siekierą, bo okazało się, że łopata została w Średniekołymsku. Iwan, pomocnik, i Wowa łupali szkliwo przez trzy godziny, biegając do kabiny, by się ogrzać. Kiedy złamali trzonki oszczepów do kucia lodu, z tajgi wyjechał Ural wyładowany po burty. Wyszarpnął ich za pomocą liny grubej jak słup telefoniczny. Rdzewiejący nad brzegiem Zyrianki wrak Urala nie zachęcał do wjazdu w góry. Podobnie kolejny, tym razem złamany na pół. Jak i opowieści o dwóch przełęczach, tak stromych, że przy podjeździe głowa kierowcy leci do tyłu, a przy zjeździe do przodu. Mimo to dalniebojszczycy jadą w te góry po lodzie cieknącej z nich rzeki. Góry zamieszkują Eweni, pasterze reniferów i myśliwi. Ich przodkowie przybyli tutaj kilkaset lat temu z południa i koczowali na obszarze od Gór Wierchojańskich aż po Morze Ochockie. W ich górach jest tak biało od śniegu i zimna, że noc nie może zapaść. Mimo to dalniebojszczycy śpią mocno. – Rieduktor zjobałsia – rozległo się z ust Wani czwartego dnia przed południem, już po drugiej stronie gór. Reduktor to wielka zębatka przenosząca napęd z wału pod podwoziem na boczne koła. Waży prawie trzysta kilo. Takich rzeczy nie da się znaleźć w tajdze, wystrugać z drewna. Wowa klął, sięgając najgłębszych pokładów ruskiego matu, tych, gdzie w rolach głównych występują kobiety i zwierzęta. Ural z dźwigiem może jechać, ale tylko po płaskim terenie. W górach bez napędu na tylne koła nie da rady, a do Jakucka zostało jeszcze kilka pasm i rzek. Największa z nich to Lena, rzeka bez mostu. Ciężarówki pokonują ją, sunąc po zamrożonej tafli. Wowa musi się spieszyć, bo od pierwszego kwietnia jego 24 ton policja nie wpuści na topniejący lód. W wiosce Sasyr Wioska Sasyr wygląda nie mniej surrealistycznie niż Kamaz w tundrze na tle stada reniferów. Wieś utworzyła władza radziecka, by ściągnąć z gór koczowników
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.