Sąd uznał, że złamali prawo zakazujące pod karą śmieci nagrywania i rozprowadzania materiałów pornograficznych, u dawnej przyjaciółki satrapy podobno znaleziono także zakazaną Biblię. Świadkami egzekucji byli koledzy z zespołów, w których występowali, a także członkowie ich rodzin (krewnych zesłano później do obozów pracy). Zdarzenia te relacjonuje seulski dziennik „Chosun Ilbo”, zazwyczaj nieźle poinformowany w sprawach Korei Płn. Gazeta nie wyklucza także, że inspiratorką tej makabrycznej historii może być obecna żona Kima i zarazem koleżanka byłej partnerki ze sceny. Małżeństwu egzekucja była na rękę: żona pozbyła się ewentualnej rywalki, a przywódca usunął jednego z niewygodnych świadków, których eliminacja jest teraz jego priorytetem.
Jak dziadek i ojciec, także najmłodszy z Kimów wprawia się w umiejętności niezbędnej w każdym systemie politycznym: sztuce utrzymywaniu się przy władzy. Rodzina ta osiągnęła w niej absolutne mistrzostwo przede wszystkim dlatego, że sięgają po wszystkie dostępne środki. Dzong Un w ciągu dwudziestu miesięcy rządów zdążył już poważnie nastraszyć kapitalistycznych sąsiadów i Amerykę wojną. Wizja morderczego konfliktu miała zmobilizować jego poddanych, przy czym Kim wykorzystuje też odziedziczone metody mobilizacji i dyscypliny: nie rozpędził na cztery wiatry plutonów egzekucyjnych, nie zlikwidował systemu obozów pracy przymusowej. Nie skorzystał też z okazji, by razem z nową panią prezydent Korei Płd. i nowym przewodniczącym partii komunistycznej w Chinach spróbować na nowo ułożyć stosunki na Półwyspie Koreańskim. Zresztą po wiosennym machaniu szabelką, jest sporym sukcesem, że Kim znów przebąkuje o przystąpieniu do rozmów wielostronnych o północnokoreańskim programie zbrojeń atomowych.
Niestety, młody Kim stara się udowodnić, że nie wyrasta na żadnego reformatora. Przeciwnie – ku utrapieniu 25-mln społeczeństwa jest wystarczająco zepsuty, by dobrze odnaleźć się w roli sternika absurdalnego systemu.
Jednak prawdziwa pozycja Kima nadal pozostaje zagadką. Odziedziczył boski status. Może uśmiercić nawet bardzo uprzywilejowanych członków partii, popularnych i nagradzanych, jak to było w przypadku rozstrzelanych artystów. Może postraszyć Japonię i Amerykę rakietami i bombami atomowymi. Może obiecać – jak to ostatnio robił – swoim poddanym budowę nowych kurortów narciarskich. Nie może jednak pojechać do Chin i do Rosji. Boi się opuścić kraj, bo podczas jego nieobecności jacyś niezadowoleni generałowie albo wystraszeni dygnitarze mogliby przeprowadzić zamach stanu i pozbawić go władzy. Kim, jak wszyscy Koreańczycy z Północy, też tkwi klatce. Ale akurat jego nie ma co żałować.