Cała Polska zna już chyba termin shutdown oznaczający zatrzymanie pracy części administracji USA. 6 października z różnych polskich miejscowości mieli udać się do Ameryki z wizytą studyjną liderzy kilku organizacji pozarządowych. W ostatniej chwili ich zawrócono. Ale co tam wizyta naszych liderów. Prezydent Barack Obama odwołał, ze względu na kłopoty w domu, udział w szczycie gospodarczym Azja-Pacyfik (APEC) na wyspie Bali. Obama nie poleciał do Indonezji, gdzie jest niemal bohaterem narodowym, bo uczęszczał tam do szkoły. A idzie nie tylko o straty wizerunkowe, ale i oddawanie pola Chinom.
Nawet w sprawie tak doniosłej, jak rokowania UE-USA o strefie wolnego handlu, Amerykanie zawiedli. Amerykański minister Michael Froman powiadomił komisarza UE ds. handlu Karela De Guchta, że ekipa negocjacyjna nie może przylecieć do Brukseli, choć miała to być kluczowa runda rozmów. Kiedyś w końcu przyleci, ale straconego czasu nikt nie cofnie. Poza tym prezydent powinien już wystąpić do Kongresu o szybką ścieżkę aprobaty przyszłej umowy. W obecnym klimacie nie ma o tym mowy. Kongres jest zbyt skłócony. Republikanie będą się sprzeciwiać każdemu wnioskowi prezydenta, wojna to wojna. Zresztą kto miałby wniosek przygotować, skoro 90 proc. pracowników ministerstw – w tym i skarbu – nie chodzi do pracy? Odwołano niemal wszystkie spotkania z zagranicznymi partnerami.
Zbliża się 17 października, kiedy to obecny shutdown, jeśli potrwa, zbiegnie się z bezczynnością Kongresu wobec prawnej granicy dalszego zadłużenia amerykańskiego skarbu. USA musiałyby ogłosić, że nie mogą wykupić swoich zagranicznych zobowiązań. Skłócone strony zaproponowały rozwiązania polegające na przesunięciu feralnego terminu.