Na liście kandydatów znalazły kraje, które – co tu mówić – nie zapisały się w historii demokracji złotymi zgłoskami – na przykład Arabia Saudyjska, Chiny, Kuba czy Rosja (wszystkie wybrano do Rady). Wybór każdego z tych krajów może wywołać ironiczny śmiech, wzruszenie ramion albo pytanie: „po co?”. Jaka może być skuteczność Rady, jeśli w jej skład wchodzą kraje, których władzom właśnie się zarzuca łamanie praw człowieka?
Po pierwsze, Organizacja Narodów Zjednoczonych jest organizacją uniwersalną: w zasadzie skupia wszystkie państwa. Jeśli bezpieczeństwo humanitarne leży społeczności międzynarodowej na sercu, to musi wykorzystać Narody Zjednoczone, bo to często jedyne forum, na którym mogą się spotkać nawet te państwa, które nie utrzymują między sobą kontaktu.
Na pytanie „po co?” odpowiedzi – i to na łamach POLITYKI – udzieliła przed kilku laty pani Micheline Calmy-Rey, ówczesna prezydent Szwajcarii, kraju, który postrzega siebie jako budowniczy mostów. W Szwajcarii wykluczanie kogokolwiek uważane jest za błąd, zwłaszcza wykluczanie stron, aktorów sprawy. Ciekawe, że Szwajcaria uważa, że potępianie krajów łamiących prawa człowieka to droga donikąd, że konfrontacja nie przynosi pozytywnych rezultatów. „Każdego trzeba włączyć w poszukiwanie rozwiązania problemu, tak jak uważamy, że w kraju wszyscy obywatele powinni być włączeni w proces podejmowania decyzji” – powiedziała Szwajcarka.
Podała mi taki przykład w wywiadzie: „Siedzi pan tu naprzeciw mnie a ja powiem tak: robi pan wszystko źle, narusza prawa człowieka, jest pan złym człowiekiem. No i co?