Luna była pierwsza – Karolina podnosi bluzę i pokazuje tatuaż w dole pleców. Wizerunek psa i daty: 1999–2011. – Dostałam ją razem ze szczeniakiem, kiedy miała cztery lata, i to był najłagodniejszy grenland, jakiego kiedykolwiek miałam – na zdjęciu puchata, ciemna głowa, przedzielona niemal równo na pół białym przedziałkiem, i wielka, wyszczerzona paszcza. Luna, bo w Arktyce zimą to księżyc zastępuje słońce.
Karolina ma 30 lat i 7 psów. Jednego mieszankę grenlanda z husky, pięć alaskanów husky i shibę. Od 2003 r. mieszka na Spitsbergenie, gdzie psie zaprzęgi to codzienność. Z jednej strony największe w historii ekspedycje polarne przez lata używały psów zaprzęgniętych w sanie, a z drugiej myśliwi transportowali zaprzęgami upolowane zwierzęta. Psy pracujące dla wypraw polarnych jadły pemikan (sprasowane suszone mięso), a te myśliwskie – resztki z niedźwiedzi polarnych i fok, które zabijano dla futer, nie dla mięsa. Pies polarny potrafi dojść niemal wszędzie, jest niezwykle wytrzymały fizycznie i stanowi naturalny system ostrzegania przed niedźwiedziami polarnymi. Agresywny w stosunku do innych psów, wobec ludzi jest z natury bardzo łagodny.
Psie zwyczaje
Karolina ma ponad 180 cm wzrostu i oczy w kolorze niespokojnego morza. Kiedyś, jeszcze w Sopocie, miała w domu jamnika i jeździła konno. Potem przyjechała tutaj i została. Do Stitcha, Emila, Gai, Baffi, Nelsona, Zoidberga i Blondie mówi po norwesku. Już dziesięć lat jest poza Polską, więc i jej samej zdarza się zapominać co rzadziej używane słowa. Nauczona psim zwyczajem, rzadko patrzy rozmówcy prosto w oczy.
Wstaje codziennie wcześnie rano i jeszcze przed pracą jedzie do psiarni, bo psów zaprzęgowych nie trzyma się w domach. Żyją w zagrodach poza miastem, jedne w klatkach, inne na łańcuchach przy budach. W samym Longyearbyen, największej osadzie na wyspie, gdzie mieszka niecałe 2100 osób, psiarni jest 9, a psów około 500. Psiarnia pachnie sierścią, namoczonym mięsem, świeżą kupą i moczem samców alfa. Z klatek psy mogą wybiec na ogrodzony wybieg, ale nigdy poza, bo jeśli zwęszą z daleka żyjące tu na wolności renifery, to wiedzione instynktem potrafią je mocno poranić, tak że czasem policja musi ofiarę, a nierzadko i napastnika zastrzelić.
Psy należą do prywatnych właścicieli albo do firm, bo zaprzęgi to obok wycieczek skuterami śnieżnymi główna gałąź tutejszej turystyki w sezonie, który oznacza śnieg, lód i niezachodzące słońce. Większość psów zarabia na siebie, wożąc turystów. Wiosną saniami, a latem wózkami. Trenują, ciągnąc samochody osobowe albo quady. Jedna firma potrafi mieć kilkadziesiąt zwierząt, które w sezonie jest w stanie wybiegać, a poza nim zdarza się, że pies przez kilka dni nie będzie schodził z łańcucha.
Gdy marzną łapy
Karolina powtarza, że nie chciałaby być psem turystycznym. Na utrzymanie swoich pracuje sama. – W tej branży nie jesteś psem, tylko przedmiotem. Biegniesz i wracasz na łańcuch. Nie ma szans na żaden bliższy kontakt ze zwierzęciem.
Turystyka ma jednak swoje wymagania. Ręce marzną, licznik bije i nie ma czasu na głębszą refleksję. W psiarni pracuje się przez siedem dni w tygodniu, niezależnie od tego, czy jest noc polarna, burza śnieżna czy roztopy. Psy muszą się ruszać, a warunki ich utrzymania na Spitsbergenie należą do najcięższych, ze względu na zimno i ekstremalną pogodę.
Norweskie prawo mówi wyraźnie, że pies musi mieć dozór, dostęp do budy, jedzenie podane w misce, a nie rzucane wprost na śnieg, ale na temat długości łańcucha przepisy milczą. Zdarzało się w ostatnich latach, że zarządca psiarni wyjechał, zostawiwszy zwierzęta, a te stały w noc polarną przed zasypywanymi śniegiem budami – nie mogły się do nich dostać, były głodne i poranione, bo atakowały siebie nawzajem. To właśnie w jednej z takich źle zarządzanych psiarni Karolina mocno nadwyrężyła sobie kręgosłup, bo razem z kolegą odkopywała kilkadziesiąt bud łopatami pod nieobecność właściciela. Dziennie można było wygrzebać ze zmarzniętego śniegu trzy do czterech, bo budy stoją na filarach, więc każda była zakopana na więcej niż metr. Po interwencji prasy, policji i innych właścicieli psów psiarnia zmieniła właściciela. Ten kupił traktor do odśnieżania i zbudował zaporę przeciwśnieżną. Jego firma przynosi zyski. W sezonie psy biegają codziennie.
W zaprzęgu
Jest wcześnie rano, arktyczne słońce świeci nisko nad horyzontem, nie ma wiatru i jest nadspodziewanie ciepło, zaledwie -7 st. Przy takiej temperaturze można pracować bez czapki i rękawiczek. Karolina przyjeżdża swoim małym srebrnym suzuki, w którym tylne siedzenia są złożone na stałe i wyściełane kocem we wzór kości. Wszystkie psy wyskakują z bud i wystarczy, że jeden da głos, a reszta zaczyna szczekać i skakać do siatki. Dzień zaczyna się od wypuszczenia wszystkich na wybieg, uprzątnięcia zamarzniętych w śniegu kup i nałożenia karmy. Psy nie rzucają się do jedzenia od razu. Jakby im chcieć zabrać miskę, nawet nie warkną. Jedne zjadają od razu, drugie wylewają zawartość na ziemię, a jeszcze inne czekają, aż zamarznie, i dopiero wtedy wygryzają jedzenie z miski. Co pies, to inne upodobania. Zimą jedzą dwa do trzech razy dziennie, latem raz. Wtedy dostają też wodę, a teraz wystarcza im to, co jest w karmie.
Nelson nie wychodzi z budy rano. Ma 12 lat i tysiące kilometrów w łapach. Miskę z jedzeniem obchodzi dookoła, ale nie siada. Po chwili dopiero można zauważyć krople krwi na jego tylnej łapie, a wewnątrz prawego uda głęboką, otwartą ranę. Na Spitsbergenie nie ma weterynarza, więc Karolina w milczeniu ogląda łapę i wybiera numer telefonu do Haralda, weterynarza w północnej Norwegii, który wyda telefoniczną receptę na antybiotyk do późniejszego odbioru w lokalnej aptece. – Nie można się litować nad Nelsonem, bo on wyczuwa emocje i będzie mu jeszcze gorzej – Karolina ma w sobie spokój, którego nawet sącząca się rana nie jest w stanie zakłócić. Jakby dziura była świeża, sama by ją zaszyła, a tak musi zadzwonić do szpitala, gdzie przy odrobinie szczęścia zastanie pielęgniarkę, która po godzinach, w garażu, pozszywa psią łapę pod narkozą. Do biegania Nelson wróci za kilka tygodni. Mimo że jest nestorem grupy, regeneruje się nadzwyczaj szybko. Nawet teraz, z tą raną, próbuje merdać ogonem. Inne psy wyczuwają krew i go obwąchują. Nie wiadomo, z którym miał starcie.
Wybieganym i najedzonym psom Karolina zakłada szelki. Podchodzą wołane po imieniu, nadstawiają głowy, a potem łapy. Karolina wszystkie ruchy ma wyważone i spokojne. Sanie stoją na zewnątrz ogrodzenia, unieruchomione metalową kotwicą i przywiązane sznurkiem do siatki. Pierwsza para w zaprzęgu to liderzy, ci, którzy nadają tempo, reagują na komendy prawo/lewo i potrafią rozpoznać potencjalne zagrożenia terenu (np. zbyt cienki lód).
– Trzeba ich zmieniać, bo dla psa to ogromne obciążenie psychiczne ciągle być na czele – Karolina prowadzi na przód tym razem Emila i Gaję. – Mam tu dobry zapas liderów – mówi. W 2009 r. Stitch, Luna, Nelson i Zoidberg byli na biegunie północnym. Podczas tej wyprawy Karolina odpowiadała za karmienie i zaprzęganie, a sama biegła za saniami na nartach. Do zaprzęgu psy zapina na dłuższych linkach, przymocowanych do grzbietu i krótszych pod gardłem. W tej konfiguracji zwierzęta nie mają wielu możliwości manewru, więc zniecierpliwione gryzą czasem tę krótszą linkę i ranią sobie dziąsła. Przed biegiem Karolina sprawdza wszystkie łapy od spodu, wybiera śnieg spomiędzy opuszek i na te podrażnione wcześniej zakłada ochronne skarpetki. Psy cierpliwie podają łapy.
Rozstanie
Ustawione po dwa w trzech rzędach ruszają do biegu po pierwszej komendzie „OK”. Nie biegną codziennie w to samo miejsce, żeby się nie znudzić. Karolina mówi, że przecież każdy lubi sobie urozmaicać drogę do pracy. Podczas jazdy stoi z tyłu sań na płozach. Pośrodku, między stopami, ma hamulec, który naciska odpowiednio do nachylenia terenu. Jak jest pod górkę, sama musi odpychać się nogą albo biec obok sań. W białej ciszy słychać tylko szuranie łap i płóz. Z pysków psów unosi się para, kupę robią, biegnąc na podkulonych łapach. Jak zaprzęg skręca tam, gdzie nie trzeba, Karolina zatrzymuje sanie, zarzuca kotwicę w śnieg, podchodzi do każdego z osobna, głaszcze po głowie i mówi, że jest piękny i mądry. Gdy dzwoni jej telefon, znowu zatrzymuje zaprzęg, rozmawia i kiedy przytakuje rozmówcy „OK, OK”, psy szarpią do przodu. Kotwica nie puszcza, więc odwracają się zaskoczone, że przecież była komenda i dlaczego nie biegniemy?
Po kilkunastu kilometrach psy kładą się w śniegu i chłodzą od spodu. Kilka stopni na minusie dla huskiego w zimowym futrze to zdecydowanie za ciepło. Karolina leży razem z nimi, a para z ust i paszcz miesza się w jedno. Bolą ją plecy, mimo że ćwiczy codziennie. Kręgosłup nieodwracalnie się uszkodził przez te lata schylania, dźwigania ciężarów, rąbania zamrożonego mięsa siekierą i wiecznego zimna. Karolina musi oddać swoje psy, bo niesprawna fizycznie w ogóle nie będzie mogła pracować. Mimo że znalazła już nowych właścicieli, jeszcze nie potrafi się do końca pożegnać. Wkrótce zostaną dwaj, najmłodszy Emil i Stitch, opiekun.
– Strasznie tęsknię za Luną – Karolina swoim zwyczajem patrzy w morze i chowa się we własnych ramionach. – Chyba mało kto zrozumie, że najlepszego przyjaciela można było zastrzelić. Po psie widać, kiedy się poddaje. Usypianie u weterynarza to dodatkowy stres, a tak jesteś ty i pies. On się wtedy tak nie boi. A ty czujesz ulgę i jednocześnie nie możesz spać przez kilka tygodni.
To była najcięższa decyzja w jej życiu.