1.
Trudno powiedzieć, czy były brytyjski premier Gordon Brown jest entuzjastą teorii inteligencji emocjonalnej, w myśl której mężczyźni radzą sobie lepiej z własnymi emocjami, a kobiety z cudzymi. Czy też jego decyzja o nominowaniu Catherine Ashton na stanowisko szefa unijnej dyplomacji była przypadkowa. Wiele przemawia za tą drugą wersją.
Cztery lata temu, w trakcie negocjacji po przyjęciu traktatu lizbońskiego, teka wysokiego przedstawiciela Unii Europejskiej ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa przypadła Brytyjczykom. Brown natychmiast zaproponował swojego patrona Tony’ego Blaira, ale tę kandydaturę zablokowali Francuzi i Niemcy, obawiając się, że gwiazdor polityczny tej rangi szybko stanie się niezależny. Drugi typ Browna, David Miliband, sam odrzucił propozycje, bo szykował się do walki o szefostwo w Partii Pracy. Ashton była dopiero czwarta na liście. Dostała tę pracę, bo – jak napisał jeden z brytyjskich dzienników – „była nikim w Wielkiej Brytanii, a teraz będzie nikim w całej Europie”.
Z perspektywy czasu widać coraz wyraźniej, że Brown musiał jednak coś słyszeć o inteligencji emocjonalnej kobiet. Krytykowana na początku niemiłosiernie 57-letnia Ashton zbiera najwyższe recenzje, od czasu kiedy pod koniec listopada doprowadziła do podpisania z Irańczykami pierwszej od dekady umowy ograniczającej ich program nuklearny. Ale to tylko jeden, być może wcale nie najważniejszy, sukces pani Nikt w ciągu ostatnich czterech lat. – Sprawiła, że z unijną dyplomacją, która formalnie jest bardzo słaba, zaczęto się liczyć nie tylko na rubieżach Europy, ale również w Afryce i na Bliskim Wschodzie – mówi libański dziennikarz Rami Churi. Jeśli więc zwolennicy idei o kobiecej przewadze w inteligencji emocjonalnej szukaliby jakiegoś przypadku klinicznego, trudno o lepszy niż Ashton.